Na początku bez przekonania zaczęliśmy uczęszczać na indywidualne przygotowanie do bierzmowania, ale...
Nie praktykowaliśmy wiary w domu. Nie mam Rodzicom tego za złe, tak po prostu było. Rodziny moich znajomych się rozpadały, moja przyjaciółka straciła Rodziców, widziałam tyle nieszczęść naokoło, lecz nas Bóg nie doświadczał. Podświadomie czułam, że coś było nie tak i ta sielanka długo nie potrwa. To działo się stopniowo. Tata, choć zawsze bardzo mi bliski, zmieniał się i wzbudzał mój nieopisany strach. Po kilku latach, gdy Mama, która bardzo dużo pracowała, wyjechała w delegację, zostaliśmy z moim ówcześnie kilkuletnim bratem sami z ojcem. Wtedy się zaczęło. Tata pił. Dużo, ciągle, w „ciągu” płakał i opowiadał mi o strachu i apokalipsie… raz – może mi się wydawało, teraz nie pamiętam tego najlepiej – widziałam przez „mleczną” szybę w drzwiach, jak siedzi z bronią w ręku na łóżku…
Gdy Mama była w domu (a wydawało się, że nie wie o problemach Taty), pozornie byliśmy rodziną jak każda inna. W między czasie ja zaczęłam się staczać. Zaczęło się od samogwałtu, pornografii, które wywoływały stany lękowe, złość i agresję. To wszystko niejako mnie kształtowało i do niedawna myślałam, że taka po prostu jestem… choć wcześniej byłam naprawdę niewinnym i naiwnym dzieckiem. W wieku 13 lat poznałam chłopaka. Byłam po uszy w nim zakochana, jak wtedy mi się wydawało, myślałam, że to prawdziwa miłość. Straciłam z nim dziewictwo w wieku 14 lat… Tak bardzo mi wstyd i żal... On mnie odrzucał raz po raz, trwałam z nim w chorym, nastoletnim, toksycznym „parazwiązku” przez kilka lat. Gdy on powiedział „dość”, ja pogrążyłam się jeszcze bardziej.
Od wczesnych lat nastoletnich paliłam papierosy i piłam alkohol. Nauka była dla mnie na dalekim planie, wyobrażałam sobie, że w przyszłości będę kimś sławnym, artystką, aktorką… Tak bardzo potrzebowałam miłości i ciągle szukałam jej nie tam, gdzie powinnam.
W międzyczasie, tego samego roku, zmarł brat mojego dziadka i jego siostra cioteczna. W tym samym roku pożegnaliśmy Jana Pawła II. Te śmierci, szczególnie Papieża, odbiły się na mnie, będąc zapowiedzią zmiany, którą przeszłam dopiero po kilku latach. Wcześniej jednak musiałam sięgnąć dna, żeby uwierzyć.
Moje życie toczyło się od weekendu do weekendu, piłam, paliłam po paczce dziennie, z czasem zaczęłam popalać marihuanę, kilka razy wzięłam coś mocniejszego. Dopuszczałam się seksu przedmałżeńskiego z chłopakami, niestety ich liczbę można policzyć na obu dłoniach… tak bardzo mi wstyd… Moje życie było pełne grzechu, lecz z ich wagi i ilości zdałam sobie sprawę dopiero teraz, dopiero w tej chwili ciążą mi i za każdym razem, gdy o nich myślę, czuję cierpienie, nie swoje, a niejako Chrystusa na krzyżu. Zdałam maturę i chcąc uciec jak najdalej z domu, w którym zaczęło być coraz bardziej nieciekawie – Mama i cała rodzina dowiedzieli się (otworzyli oczy???) o nałogu Taty, wyjechałam za granicę na studia plastyczne. Poznałam nowych ludzi i zaczęłam brać narkotyki. Dużo różnych narkotyków… Mój stan psychiczny się pogarszał i po wzięciu LSD nie byłam już sobą. Tego dnia wszystko się zmieniło. Wpadłam w depresję, miałam bardzo silne stany lękowe, nie jadłam, żyłam w chlewie, okaleczałam ciało piercingiem i tatuażami, oszpecałam się i ubierałam nieskromnie. Co ciekawe, moim ostatnim tatuażem, zrobionym pod wpływem chwili i nieprzemyślanym były kotwica, serce i różaniec (symbole nadziei, miłości i wiary).
Pod koniec roku akademickiego, miałam dość. Byłam wyczerpana. Wróciłam do Polski, zaczęłam chodzić na psychoterapię i brać leki na poprawę nastroju. Moja psychoterapeutka poleciła mi biofeedback. Nie zdecydowałam się na kontynuację leczenia, nie wiedząc nawet, że ma ono tak złe skutki dla duszy.
Mimo moich OGROMNYCH grzechów, Pan jednak był ze mną, zaczął mnie za uszy wyciągać z bagna. W międzyczasie Tata nadal pił, próbował z tego wychodzić, ale wracał do nałogu, Mama była coraz bardziej zapracowana i coraz bardziej nieszczęśliwa.
Poszłam znów na studia, tym razem w moim mieście…nadal radośnie taplałam się w grzechu, lecz powoli zaczynałam sobie zdawać sprawę, że od dobrych 9 lat jestem chora, wżera się we mnie zło.
Pod koniec roku akademickiego pojednałam się ze wspomnianym chłopakiem – on mnie przeprosił, wybaczyliśmy sobie krzywdy wyrządzone. Miesiąc potem poznałam mojego obecnego Męża, ojca moich dzieci. Przez 1,5 roku żyliśmy w związku pozamałżeńskim, gdy na początku Roku Wiary okazało się, że jestem w ciąży. Decyzja o ślubie była natychmiastowa. Zaczęła się moja „przygoda” z Bogiem – na początku bez przekonania zaczęliśmy uczęszczać na indywidualne przygotowanie do bierzmowania, które prowadził pewien Bardzo Mądry Człowiek. Jego świadectwo zaczęło nam otwierać oczy. W 2 miesiące po bierzmowaniu, w dniu Zmartwychwstania Pańskiego przyjęliśmy sakrament małżeństwa. W tej chwili mamy już dwójkę dzieci i mimo że nadal grzeszymy, to wiem, że idziemy razem lepszą, prawdziwą drogą ku Panu. Moi Rodzice też nawrócili się w tym samym okresie.
Mój syn okazał się prawdziwym błogosławieństwem i cudem.
Proszę o modlitwę za wytrwanie mojej rodziny w wierze. Bóg zapłać.
Maria
PS. Piszę to w kontekście decyzji o powszechnym dostępie pigułki „dzień po”, która weszła w życie kilka dni temu. Przyjmujcie KAŻDE dziecko które da Wam Pan. Ja, z czego zdałam sobie sprawę dopiero niedawno, zgrzeszyłam ciężko, przyjmując kiedyś tabletki tzw. „72h po” – pamiętajcie, że to środki poronne. Przestrzegajcie innych przed ich przyjmowaniem.