Już tylko naiwni wierzą w mit tzw. kompromisu aborcyjnego.
15.01.2015 13:30 GOSC.PL
Polski rząd uznał wczoraj, że tzw. pigułki „dzień po” mogą być u nas sprzedawane bez recepty. To definitywny koniec mitu tzw. kompromisu aborcyjnego. I śmieszny będzie polityk powtarzający bzdury, że wprawdzie jest za pełną ochroną życia poczętego, ale nie będzie za nią głosował w Sejmie, by nie prowokować reakcji przeciwnej, czyli całkowitej legalizacji aborcji po zmianie układu sił w parlamencie.
Powiedzmy sobie szczerze: aborcyjnego kompromisu nie było nigdy.
Przypomnijmy fakty: w 1993 r. parlament przyjął rozwiązanie, wedle którego aborcja jest generalnie zakazana, a dopuszczalna jedynie w trzech znanych przypadkach. Na zamach na ten tzw. kompromis nie trzeba było długo czekać. W 1996 r. zalegalizowano aborcję "ze względów społecznych", czyli tak naprawdę na życzenie. Późniejszy powrót do rozwiązania z 1993 r. nie był żadnym kompromisem. Nikt się z nikim nie dogadał. Po prostu Trybunał Konstytucyjny arbitralną decyzją z 1997 r. obalił przepis o dopuszczalności aborcji ze względów społecznych. Co więcej, w ciągu minionych kilkunastu lat wielokrotnie podejmowano inicjatywy, zmierzające do zmiany status quo - w obie strony.
W takiej sytuacji rząd Ewy Kopacz postanowił uznać, że Komisja Europejska zmusza go do akceptacji sprzedaży środka „dzień po” bez recepty. Dziwne to „zmuszanie”, bo sama KE twierdzi, że do niczego Polski nie zmusza. Zresztą, zasadą zapisaną w traktatach UE jest to, że w gorących sprawach światopoglądowych (m.in. ochrony życia poczętego) państwa członkowskie Unii mają decydować same. Bruksela nie ma w nich nic do powiedzenia.
Tymczasem mamy sytuację, w której hormonalna trutka na dzieci ma być sprzedawana w Polsce bez recepty, jak witamina C. I to bez żadnej debaty w naszym kraju. To kuriozalne, ale - jak słusznie zauważyła Kaja Godek - dzieci, którym odmawia się możliwości kupowania czipsów w szkolnych sklepikach, będą mogły kupować środki "dzień po" bez wiedzy i zgody rodziców. Nawet one, nie mówiąc już o dorosłych, będą odtąd mogły same decydować o życiu i śmierci nienarodzonego dziecka. I to jest kompromis?
Zastanawiam się, dlaczego Ministerstwo Zdrowia, które jeszcze niedawno odrzucało możliwość sprzedaży środka „dzień po" bez recepty, nagle zmieniło zdanie i postanowiło to dopuścić. Nacisk feministek? Chyba nie. Nie są aż tak silne. Może więc ktoś w rządzie (może minister zdrowia, może sama pani premier) próbuje w ten sposób odwrócić uwagę opinii publicznej od innych problemów z polską służbą zdrowia?
Trzeba próbować odwrócić sytuację na drodze politycznej bądź prawnej. Bo jak słusznie zauważa prof. Andrzej Zoll, prawo polskie zasadniczo zakazuje aborcji, niezależnie od metody, jaką się ją przeprowadza. Zakazuje więc także aborcji poprzez podanie środka „dzień po”, który ma zatrzymać owulację, a jak to się nie uda, to zabić nowo poczętego człowieka, stwarzając w macicy warunki uniemożliwiające jego przeżycie.
W obecnej sytuacji, gdy dzieciobójcze pigułki mają być sprzedawane jak tik-taki, kompromis aborcyjny po prostu nie istnieje. Nie ma więc już sensu powoływać na potrzebę jego obrony.
Jarosław Dudała
Redaktor serwisu internetowego gosc.pl
Dziennikarz, z wykształcenia prawnik, były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 r. pracuje w „Gościu Niedzielnym”. Jego obszar specjalizacji to problemy z pogranicza prawa i bioetyki. Autor reportaży o doświadczeniach religijnych.
Kontakt:
jaroslaw.dudala@gosc.pl
Więcej artykułów Jarosława Dudały