Cienka linia

W obronie jakich wartości idą w marszu ulicami Paryża tysiące Francuzów i najważniejsi przywódcy Europy? Dla mnie to jeden z najbardziej szokujących obrazów ostatnich lat.

Dzień i noc praktycznie śledzę wydarzenia we Francji. Nie chcę ich tu komentować na płaszczyźnie polityki, i to tej długofalowej – bo przecież zamachy w Paryżu są pokłosiem pewnych spraw… polityki imigracyjnej z uporem przez Francję uprawianej, czy obecności Francji w Iraku, Afganistanie. To wszystko jakoś się łączy. Ale może przyjdzie i na takie analizy czas.

Nie chcę też osądzać redakcji Charlie Hebdo, która padła ofiarą agresji.

Nie daje mi spokoju jednak bezmyślne wystawianie piersi i utożsamianie się aż do bólu z satyrycznym tygodnikiem. „Je suis Charlie” – tak mówią i piszą miliony w świecie. Z takimi transparentami idą dziś ulicami Paryża Francuzi, przywódcy partii politycznych i Europy. Dodam, że ostatnia taka manifestacja z udziałem głowy państwa nad Sekwana miała miejsce za prezydentury Mitterande’a (afera z Carpentras).

I mój niepokój podsyca pytanie: w imieniu i w obronie jakich wartości idą ci wszyscy ludzie? Republiki? W porządku. Solidaryzują się z ofiarami? Tak, tak trzeba. Ale manifestują też obronę wolności słowa, prasy. Kłopot w tym, że tu biegnie cienka linia. Bo w przypadku tego co od lat uprawiał „Charlie Hebdo” doprawdy trudno mówić o wolności słowa. Jak rozumiem, wszyscy ci ludzie utożsamiając się tak głęboko z tygodnikiem, popierają bluźnierstwa, plucie i wyszydzanie religii. Chyba tak?!

Gdyby chodziło o każdą inna gazetę, nie byłoby wątpliwości. Ale tu mam ich sporo.

Jeden z francuskich historyków, profesor paryskiej Sorbony powiedział przed chwilą na antenie France 24, że nie pójdzie w marszu i nie utożsamia się z nim. Jak to? Jak pa może, nie broni pan wolności sowa? – zapytała prowadząca na żywo program.

- Otóż widzi pani – odparł (przepraszam, nie zanotowałam nazwiska) – ale nie idę świadomie, bo marsz ten to sprawa niebezpieczna. Bo trzeba zadać sobie pytanie w imię czego i kogo my na nim bronimy? Z kim się solidaryzujemy? Czy wolność satyry, słowa jak pani mówi, nie ma przypadkiem granic, granic przyzwoitości? Uważam, że to dzieje się na ulicach Paryża jest niebezpieczne, bo nie wiadomo w jakim kierunku się jeszcze potoczy.

Właśnie. I byłabym spokojniejsza, gdyby zamiast transparentów z napisami „Je suis Charlie”, na wietrze powiewały te z napisem „Dosyć przemocy”, albo „Religia i laicite nie mogą łączyć się z przemocą”.

p.s. Jest jeszcze jedna rzecz, o której z wyjątkiem włoskiej prasy, nie przypomniał nikt. Otóż kiedy w latach 80 Charlie Hebdo obraził w sposób wulgarny Generała De Gaulle’’a, ówczesny prezydent Francji, Francois Mitterand dołożył wszelkich starań by ukarać pismo. I Charlie zamknięto na 11 lat! Bo naruszyło świętość Republiki. I nikt nie protestował w obronie wolności słowa. Nikt nie zginął rzecz jasna. Ale od tamtego czasu, po wznowieniu, pismo pluje już tylko na religie. I to w imię wolności słowa….

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Joanna Bątkiewicz-Brożek