Wiadomo już, co rząd zamierza zrobić ze znajdującą się w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej Kompanią Węglową.
W obecnym kształcie przestanie ona istnieć. Przypomnijmy, że ta największa w Europie spółka węglowa grupująca 14 kopalń zatrudnia blisko 45 tys. ludzi. Po jedenastu miesiącach ubiegłego roku straty firmy wynosiły grubo ponad miliard złotych. I nadal rosną, bo węgiel stale sprzedawany jest poniżej kosztów produkcji. Cztery kopalnie zostaną zlikwidowane, co minister Wojciech Kowalczyk, odpowiedzialny za cały proces ratunkowy, eufemistycznie nazywa „wygaszaniem”. Pracownicy likwidowanych zakładów mają otrzymać albo górnicze urlopy, albo odprawy, albo możliwość zatrudnienia w pozostałych kopalniach. Cały proces rozłożony na lata 2015–2016 ma kosztować 2 mld 300 mln złotych (szczegóły w rozmowie z ministrem na ss. 40–42). Być może na tym etapie nie da się zrobić już niczego innego, ale do rządowych planów muszę dorzucić kilka uwag. Po pierwsze nie wolno zapomnieć, że do zapaści spółki doprowadził nie tylko spadek cen węgla, ale również złe zarządzanie kopalniami, za co pełną odpowiedzialność ponoszą rządzący. Na wielkiej ekonomii się nie znam, ale ponieważ od dziecka obracam się wśród górników, mogę coś niecoś powiedzieć o organizacji pracy w górnictwie. Pracownik administracji jednej z przeznaczonych do likwidacji kopalń powiedział mi niedawno, że nie ma odwagi protestować w obronie swojego miejsca pracy. Dlaczego? Bo doskonale wie, że pracę, którą od lat wykonują dwie osoby, spokojnie mogłaby zrobić jedna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk