Chcesz pokoju – szykuj się do wojny. Stara rzymska zasada odstraszania wroga własnym potencjałem militarnym nie miała w ostatnich latach wielu wyznawców w Polsce. Czy zakup nowoczesnej broni od Amerykanów to spóźniona i przepłacona pobudka?
Polska podpisała z USA umowę kupna 40 pocisków manewrujących JASSM. To jeden z najnowocześniejszych rodzajów broni typu powietrze–ziemia. Pociski odznaczają się ogromną precyzją (trafiają w cel z dokładnością do 2 mm) i niską wykrywalnością. Przenoszone będą przez myśliwce F-16, które w ten sposób podniosą swoją zdolność bojową. Koszt inwestycji to w sumie 250 mln dolarów. Czy to dużo? Kwota obejmuje nie tylko 40 rakiet, ale cały system, który będzie je obsługiwał, a także koszty „rewitalizacji” naszych F-16. Umowa otrąbiona została jako wielki sukces Polski, bo nie dość, że znaleźliśmy się w elitarnym gronie państw, które taką broń będą posiadać (poza USA mają ją tylko Australia i Finlandia), to jeszcze umowa została wynegocjowana w bardzo szybkim tempie. Są jednak pewne wątpliwości. Po pierwsze, cena wydaje się jednak wygórowana, bo choć Finowie zapłacili mniej więcej tyle samo, to jednak za 70, a nie 40 pocisków. Po drugie, F-16 będą unowocześniane dopiero w 2016 r., a wstępną gotowość bojową z pociskami JASSM osiągną dopiero w 2017 roku. I tu dochodzimy do sedna: nie chodzi już nawet tylko o pieniądze, ale o to, że przespaliśmy przynajmniej dekadę na pozyskiwanie najnowocześniejszych typów broni, co miałoby charakter odstraszający dla potencjalnego agresora. Do 2017 r. po pierwsze daleko, a po drugie – same JASSM aż tak bardzo nie odstraszą: ich zasięg to ok. 370 km. Mówiąc otwarcie: może i „wystraszą” baterie rosyjskie rozlokowane w obwodzie kaliningradzkim, ale co najwyżej rozśmieszą cały arsenał umieszczony w głębi Rosji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina