Licytacja wzajemnych win zawsze prowadzi do ściany. Bez wyjścia.
17.12.2014 16:40 GOSC.PL
Prezydent Ukrainy powtórzył historyczne słowa z listu polskich biskupów do niemieckich: wybaczamy i prosimy o wybaczenie.
Zawsze przy takich okazjach powraca pytanie: czy przebaczenie między dwojgiem ludzi, dokonujące się poza kamerami, w ciszy wspólnego płaczu, da się przełożyć na publiczne deklaracje, ogłaszane „z urzędu”, w imieniu wszystkich pokrzywdzonych i krzywdzących?
I tak, i nie.
Zacznijmy od „nie”. Nie, ponieważ intencje mogą być różne. Bywa, że za „oficjalnym” aktem przeprosin i prośby o wybaczenie stoi swoisty szantaż emocjonalny, który ma tylko jeden cel: zabezpieczenie interesów tych, którzy mogliby ponieść jakąś odpowiedzialność – polityczną lub karną. Przykładów takiego szastania „miłosierdziem” w różnych częściach świata jest niemało. Bywa jednak i tak, że o takie szastanie można być niesłusznie oskarżonym. Taki los spotkał m.in. polskich biskupów w latach 60. XX wieku, przeciwko którym komunistyczne władze rozpętały prawdziwą histerię. Miał to być rzekomo akt nielojalności wobec państwa i próba relatywizowania historii i odpowiedzialności Niemców za zbrodnie II wojny światowej.
Podejrzewam, że o podobne intencje może zostać – niesłusznie – oskarżony prezydent Ukrainy. I to zarówno przez różne środowiska w Polsce, jak i na Ukrainie. Każda ze stron będzie miała na pewno słuszne argumenty historyczne, dane, listy ofiar i krzywd.
I tu dochodzimy do argumentów na „tak”, potwierdzających, że w takich publicznych, politycznych deklaracjach jest jakaś mądrość zaczerpnięta z tych cichych, opłakanych przeprosin między dwiema osobami.
Ten argument jest prosty: licytacja win i wzajemnych krzywd nie ma końca. Tak w relacjach między dwiema osobami, jak i w relacjach między narodami. Można bez końca siedzieć i wyliczać, kto kogo bardziej skrzywdził, zranił, oszukał, kto komu więcej obywateli zabił… I można nie dojść do porozumienia, tylko pozostać pod ścianą wzajemnych pretensji i nienawiści. Jest tylko jedno wyjście: przebaczam i proszę o wybaczenie. To nie oznacza spalenia akt, zakazu badań i sporów historyków. To coś więcej: to próba spojrzenia dalej, poza ścianę.
„And there is a light, don’t let it go out” (A tam jest światło, nie pozwól mu zgasnąć) – słuchałem w aucie nowego krążka U2, gdy Poroszenko wygłaszał przemówienie w parlamencie. Czasem trzeba mieć odwagę – także polityczną – by powiedzieć, że jest jednak światło poza ścianą bez wyjścia.
Jacek Dziedzina