Rosjanie czują się zagrożeni przez złych chłopców z NATO – taki przekaz płynie z listu niemieckich intelektualistów i byłych polityków. O naiwności!
09.12.2014 10:00 GOSC.PL
Polski europoseł Janusz Korwin-Mikke zachęcał do tego, by rozumieć Moskwę, zanim to się stało modne. Niedawno znalazł naśladowców w „wybitnych socjalistach”, takich jak była socjaldemokratyczna minister sprawiedliwości Herta Däubler-Gmelin, czy była członkini maoistowskiej Ligi Przeciwko Imperializmowi, a potem polityk Zielonych, Antje Vollmer. Wraz z innymi niemieckimi intelektualistami i politykami podpisali apel pod tytułem „Znowu wojna w Europie? Nie w naszym imieniu!”. Lista sygnatariuszy jest prawdziwie ekumeniczna, także z kościelnego punktu widzenia: widnieją na niej choćby benedyktyn o. Anselm Grün, a także była ewangelicka „biskupka” Margot Käßmann, która ustąpiła z urzędu po tym, jak została zatrzymana za kółkiem pod wpływem alkoholu. To doborowe towarzystwo rosjoznawców, o czym świadczy choćby obecność wśród nich zarabiającego setki tysięcy euro za zasiadanie w radzie nadzorczej Nord-Stream Gerharda Schrödera, czy Lothara de Maizière – wieloletniego członka satelickich wobec partii komunistycznej w Niemczech Wschodnich chadeków i pierwszego i ostatniego „niekomunistycznego” premiera NRD.
Autorzy apelu obarczają w tym samym stopniu winą za narastający konflikt między Zachodem i Rosją. – Każdy znający się na polityce zagranicznej dziennikarz zrozumie obawy, które w Rosjanach wzbudziło zaproszenie w 2008 roku Gruzji i Ukrainy do NATO – grzmią, ostrzegając przed „wypychaniem Rosji z Europy”. – To byłoby ahistoryczne, nierozsądne i groźne dla pokoju. Rosja należy do uznanych sił kształtujących Europę od czasów Kongresu Wiedeńskiego z 1814 roku – piszą.
Idąc tym tokiem rozumowania Rosja należy do Europy co najmniej kilkadziesiąt lat dłużej, ponieważ decyduje o jej kształcie, w tym granic państw europejskich, co najmniej od 1772 roku. Wtedy to dzięki umowie z Prusami i Austrią zaczęła proces „zbierania rosyjskiej ziemi”, w tym wypadku kosztem bękarta Unii Lubelskiej, Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ale zostawmy datowanie, ważne jest to, w jaki sposób do Rosji podchodzi grono niemieckich autorytetów, składających się w przeważającej mierze z byłych polityków. Rosjan trzeba zrozumieć. Od kiedy NATO się rozszerza, boją się o swoje życie. Putin cierpi na bezsenność, budzi się w nocy i krzyczy – nikt go nie kocha. Nowa Lepsza Żona na próżno głaszcze go po policzku i uspokaja. Czuje się niczym dziecko w piaskownicy, któremu źli chłopcy przeciągają kolegów do swojej bandy. Więc biedny Wołodia zachowuje się niczym szczur przyparty do ściany i atakuje na oślep: sięga w samoobronie po zabawki najbliższego kolegi i burzy mu zamek. Zachowuje się niegrzecznie, ale należy mu się troszeczkę empatii.
Roztrząsać racje kłócących się chłopców można, a nawet trzeba, gdy mają po kilka lat i poprztykali się o znalezioną właśnie gałąź. Ale tu chodzi o ludzkie życie i niepodległość państw, zagrożone przez realnego agresora, jakim jest Rosja. Próba zrozumienia motywów ludzi, dla których egzystencja jednostki nie ma znaczenia, dopóki służy wielkości państwa – czemu nie tylko władcy, ale i zwykli obywatele Związku Sowieckiego dali niejednokrotnie w XX wieku wyraz – jest zwyczajnie niedorzeczna. Na empatię muszą zasłużyć, a swoimi neoimperialnymi działaniami dają nam raczej wskazówkę do tego, by się zbroić w oczekiwaniu na kolejny atak, niż by wyciągać rękę do zgody.
Stefan Sękowski