Bawarska chadecja chce, by polskie, tureckie, czy włoskie rodziny mieszkające w RFN nie mogły rozmawiać ze sobą w ojczystych językach.
08.12.2014 12:04 GOSC.PL
- Imigranci powinni mieć obowiązek także w swoich domach rozmawiać po niemiecku – zaproponowała bawarska Unia Chrześcijańsko-Społeczna. Gdyby chcieć konsekwentnie stosować się do tej zasady, należałoby przede wszystkim do mówienia w języku Goethego zmusić miliony mieszkańców Bawarii, którzy na co dzień posługują się sympatycznym, dudniącym dialektem, już na pierwszy rzut ucha przywodzącym na myśl postawnego mężczyznę w krótkich, skórzanych portkach i „oa Mass” w dłoni. Niezrozumiałym dla przeciętnego Niemca. – Schmarrn – skomentował lakonicznie pomysł swoich partyjnych kolegów jeden z polityków CSU, używając słowa, którego poza Bawarią się nie używa, a oznaczającego bzdurę.
Schmarrn, powtórzę za nim. Germaniści już zaczęli łapać się za głowę, bo dzieci pierwszego pokolenia imigrantów mogą się nauczyć w domu wszystkiego, tylko nie poprawnej niemczyzny. Zresztą – wcale nie muszą. Jako dziecko mieszkałem kilka lat w Niemczech. W domu rozmawialiśmy po polsku. Z rodzicami – bo z siostrą już po kilku miesiącach zaczęliśmy porozumiewać się po niemiecku. Dlaczego? Po prostu spędzaliśmy większość czasu w środowisku niemieckojęzycznym, chodziliśmy do szkoły i po podwórku lataliśmy z samymi Niemcami, więc używanie tej mowy było dla nas bardziej naturalne.
No dobrze, ale my mieszkaliśmy na homogenicznym osiedlu, na którym byliśmy jedynymi obcokrajowcami. Co zrobić z młodzieżą, która chodzi do szkoły na berlińskim Kreuzbergu, w której 90 proc. dzieci ma „migranckie pochodzenie”, a po powrocie rozmawia z mamą, która podczas gotowania obiadu ogląda tureckie seriale z satelity? Nic. Słyszałem Palestyńczyków, którzy na antyizraelskich manifestacjach czyściutką niemczyzną krzyczeli „Żydzie, tchórzliwa świnio, wyjdź i walcz sam”, a nawet „Heil Hitler”. Kurdowie i salafici nie obrzucają się wyzwiskami w rodzimych językach, ale w języku urzędowym RFN.
Brak znajomości języka nie jest problemem, jeśli chodzi o trudności z integracją. Problemem jest to, że Niemcy (i nie tylko oni – mam na myśli całą zachodnią Europę) nie potrafią zachwycić imigrantów własną kulturą. Niektórych zachwycają jej schyłkowe przejawy, takie jak konsumpcjonizm i rozwiązłość, ale gdy pojawiają się problemy, przystanią jest religia rodziców, niestety coraz częściej występująca w fundamentalistycznych wersjach. Tymczasem CSU, obawiając się konkurencji z prawej strony, w tym nowych, rosnących w siłę ruchów typu „Patrioci Europy przeciw Islamizacji Cywilizacji Europy”, nie mówiąc już o „Chuliganach przeciw Salafitom”, oferuje jedynie marne imitacje rozwiązywania problemów. Imitacje, których realizacja wymagałaby stworzenia państwa policyjnego, instalowania podsłuchów i sieci donosicieli. Jeśli pomysł wejdzie w życie – co na szczęście jest mało prawdopodobne – oberwą nim niestety głównie grzeczni Polacy i Włosi, a nie imigranci z państw islamskich, którzy nie dają sobie w kaszę dmuchać i bronią swej odrębności. Czasem wbrew rozsądkowi, którego, jak widać, brakuje i bawarskim chadekom.
Przeczytaj też: Niemcy: Absurdalny przepis złagodzony
Stefan Sękowski