„Pocieszcie, pocieszcie mój lud!”. Tak woła Bóg do nas dzisiaj (dosłownie, w tę niedzielę) przez Izajasza. I te wielkie prastare słowa nadziei Izraela, które przedkłada nam Kościół w Adwencie, chwytają nas – jak co roku – za gardło i serce. Wzruszają, uczą, nawracają.
Zachowała się homilia na tę właśnie niedzielę Adwentu, którą przed prawie ćwierć wiekiem Joseph Ratzinger opublikował w roczniku „Der Prediger und Katechet” (tu cytuję za: Opera omnia, Wydawnictwo KUL 2014, t. X, tłum. J. Kobienia, s. 632–635). Pyta w niej: „Gdzie jest to pocieszenie? Jak właściwie czyni to Bóg? Co tak naprawdę uczynił? Co On nam naprawdę daje?”. I odpowiada: wzywa nas. Ponieważ Bóg „pragnie, byśmy pozwolili świecić na zewnątrz światłu wiary, umieszczonemu przez Niego w naszym sercu, a przez to rozgrzali świat. On pragnie przez nas pocieszać i daje nam znać, że kocha właśnie niepocieszonych, utożsamia się z nimi i w nich czeka na nas i na naszą dobroć. Imię Ducha Świętego brzmi Pocieszyciel. Bóg pomaga nam w Duchu Świętym tym bardziej, im bardziej my sami jesteśmy ludźmi pocieszającymi, ludźmi pocieszającej dobroci”. Ale czy nie są to aby wykręt i czcza gadanina, zwodzenie obietnicami, pobożny bełkot? Czy to się dzieje faktycznie, naprawdę? Ratzinger: „Zapytajmy (...) praktycznie: Co dzieje się, kiedy jakiś człowiek pociesza dziecko, którego matka zmarła. Nie może on cofnąć tej śmierci, nie może usunąć zaistniałego cierpienia, przemienić świata wraz z tym, co w nim smutne. Ale może wkroczyć jako współcierpiący i współkochający w samotność zniweczonej miłości, która przecież jest właściwym powodem cierpienia. A więc chociaż nie cofa tego, co się stało, nie jest przecież tylko rzucającym słowa na wiatr, lecz kiedy wkracza jako kochający w samotność utraconej miłości, przemienia ją od wewnątrz, uzdrawia to, co właściwe. I jest całkiem jasne, że jeśli naprawdę współcierpi i współkocha, to nie poprzestanie tylko na samych słowach”. I jeszcze głębiej: Bóg nie usunął cierpienia i nie „zmienił systemu” (jak chciał np. Marks; marksista Brecht pisał: „chcemy świata, w którym nie potrzebujemy już więcej żadnej miłości”; sam system się zatroszczy o potrzeby każdego). Tymczasem Bóg nie chce świata, w którym „nie potrzeba więcej żadnej pociechy”. Znaczyłoby to przecież, że odbiera się nam człowieczeństwo. I tego po cichu byśmy sobie życzyli [!!! – J.Sz.]. Tak, człowieczeństwo jest dla nas zbyt trudne. Ale gdyby nam to odebrano, wówczas właśnie przestalibyśmy być ludźmi i świat byłby nieludzki. Bóg tego tak nie uczynił. Uczynił to mądrzej, trudniej pod niektórym względem, ale właśnie przez to lepiej, po Bożemu. Nie odebrał nam naszego człowieczeństwa, ale dzieli je z nami. Wkroczył w samotność zniszczonej miłości jako współcierpiący, jako pocieszenie. I to jest Boży sposób odkupienia. Być może właśnie z tej perspektywy potrafimy najlepiej pojąć, co znaczy chrześcijańskie odkupienie, a mianowicie nie zaczarowanie świata i nie to, że pozbawia się nas człowieczeństwa, lecz to, że jesteśmy pocieszeni, że Bóg dzieli z nami ciężar życia i że odtąd na zawsze pośród nas trwa światło Jego współcierpienia i współkochania”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Jerzy Szymik