Ćwierć wieku od upadku komunizmu leninowskie zawołanie „grab zagrabione!” nabiera nowego znaczenia. Na braku ustawy o reprywatyzacji tracą spadkobiercy przedwojennych właścicieli dworków czy fabryk, a zyskują oszuści i „czyściciele kamienic”.
Tygodnik „W Sieci” napisał o tym, że rodzina Hanny Gronkiewicz-Waltz miała nielegalnie otrzymać warszawską kamienicę przy ul. Noakowskiego. Wujek męża pani prezydent miał kupić budynek od oszusta. Bardzo szybko go sprzedano, a nowy właściciel, podnosząc czynsz o kilkaset procent, wyrzucił z niego mieszkańców. Po publikacji politycy nagle przypomnieli sobie o zamiecionym pod dywan problemie.
To zadziwiające, ale 25 lat po upadku komunizmu Polska nadal nie dorobiła się ustawy, która regulowałaby zwrot mienia zagrabionego przez komunistów po II wojnie światowej. Odpowiednie ustawy już w 1990 roku uchwalili Niemcy oraz Czesi i Słowacy, za nimi poszły wszystkie inne „demoludy”. Najbliżej byliśmy, kiedy w 2001 roku parlament uchwalił ustawę zakładającą, że byli właściciele lub ich spadkobiercy odzyskają mienie w naturze lub dostaną bony, które będą mogli zamienić na akcje prywatyzowanych przedsiębiorstw, ziemię bądź inne nieruchomości należące do państwa. – Ustawa łączyła reprywatyzację z uwłaszczeniem i upowszechnieniem własności – mówi „Gościowi Niedzielnemu” ówczesny poseł Akcji Wyborczej Solidarność, zaangażowany w jej uchwalenie Tomasz Wójcik.
Niestety, w 2001 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski zawetował ustawę. Do tematu wróciło dopiero Ministerstwo Skarbu Państwa w 2008 roku. Za rządów Donalda Tuska opracowało projekt ustawy, który stał się tematem ustaleń międzyresortowych i… od pięciu lat nie potrafi wyjść poza ten etap.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stefan Sękowski