O wiele mocniej niż pobożne tupanie nogami działa promowanie dobra. Widziałem to nie raz.
06.11.2014 12:44 GOSC.PL
Dlaczego tym razem nie manifestowałem dyniowstrętu? Nie narzekałem, nie tropiłem, nie prowadziłem świętej wojny? Bo od lat jestem przekonany o tym, że o wiele mocniej niż pobożne tupanie nogami działa promowanie dobra. Ma ono o wiele większą siłę rażenia. Dwa przykłady związane z pływającą kliniką aborcyjną Langenort.
Scena pierwsza. Holenderski statek przybija w 2003 roku do portu we Władysławowie. Przypadkowo (?!) trafia na chwilę, gdy zebrany na Dniach Morza tłum rybaków modli się na Mszy. Polskie media przez cały dzień pokazują migawki: zaciśnięte pięści, agresywne hasła Młodzieży Wszechpolskiej, przepychanki. Jatka.
Drugi obrazek. Ten sam statek wpływa do jednego z irlandzkich portów. Na brzegu nie widać demonstrującej młodzieżówki ani agresywnych grup skinheadów, lecz… tłum matek z małymi dziećmi na rękach. Bawią się, biegają, krzyczą. Medialne zderzenie pływającej kliniki aborcyjnej z bawiącymi się na wybrzeżu maluchami działa jak trzęsienie ziemi. Dlaczego? Bo pokazuje kontrast: życie-śmierć. Dobrem odpowiada na zło.
Wiem, że pytanie, o to, czy protestować, czy nie jest idiotyczne i brzmi jak rozstrzyganie zagadnienia „czy myć ręce czy nogi?”. Chodzi mi jedynie o stawianie akcentów.
Słyszałem kiedyś anegdotę: W czasie kazania proboszcz zaczyna biadolić: „W innych parafiach ludzie są hojni i chętnie łożą na swój kościół. A u nas? Na dnie koszyka zawsze znajduję same drobne. Myślicie, że można coś za to opłacić?”. W sąsiedniej parafii kazanie rozpoczyna uśmiechnięty ksiądz: „Kochani, co chwilka słyszę, że w innych parafiach w koszykach znajdują jakiś bilonowy drobiazg. A u nas? Zawsze mnóstwo banknotów. Mam naprawdę wyjątkowych parafian! Chciałem wam serdecznie podziękować...”.
Jak sądzicie, który z proboszczów zebrał większą ofiarę?
Marcin Jakimowicz