TVP o eutanazji mówi jak o niemal wszystkich sprawach: ckliwość, telenowelizm, infantylizm łamane przez tomaszyzm lisizm na żywo. Bez szans na zrozumienie czegokolwiek o tym świecie.
03.11.2014 21:20 GOSC.PL
Nie wiem, co podkusiło, że po długiej przerwie włączyłem Wiadomości w TVP1. Wszak unikanie jakichkolwiek serwisów informacyjnych w jakiejkolwiek telewizji należy do zdrowych odruchów ludzi, którzy o świecie chcą się czegoś dowiedzieć. Ale trudno, stało się – plus jest taki, że człowiek tylko utwierdził się w przekonaniu, że dobrze robi, unikając tych info-wideoklipów jak tylko się da. Otóż poza ckliwym materiałem o wezwaniu do pojednania między politykami (oczywiście na warunkach dyktowanych przez żelazną damę polskiej love-politics) i paroma innymi michałkami, widzowie – zakładam, ze oglądały to także dzieci i młodzież – otrzymali chyba 7 minutowy (na oko) materiał o eutanazji, na jaką zdecydowała się młoda Amerykanka. W telewizji publicznej zobaczyłem podaną w telenowelowym sosie historię, w której nie było dramatu i ciężaru podjętej decyzji – tylko słabo zakamuflowana fascynacja wolnością wyboru. Uśmiechnięte, spokojne twarze uczestników tego „wyboru”. I praktycznie żadnego alternatywnego spojrzenia na problem – poza prawie niezauważalnym wtrąceniem, wypowiedzią ks. Jana Kaczkowskiego. Wszystko sprowadzało się do jednego: dobrze, że dziewczyna mogła sama zadecydować o czasie swojego odejścia.
To tak inne od historii, których wysłuchałem kiedyś w chorzowskim hospicjum. Nie, nie w żadnej „umieralni”, tylko w miejscu, gdzie – jak mówi szefowa placówki, Barbara Kopczyńska – żyje się do końca. – Trzy dni przed śmiercią pan Janek obchodził w hospicjum urodziny. Byli przy nim jego siostra, wolontariusz, wolontariuszka i ja. I piliśmy kawę. Pan Janek po raz pierwszy od wielu dni wypił aż pół filiżanki kawy. Trzy dni później zmarł.
Albo taki obrazek: - Pewien pan, który, jak się wydawało, miał już mało czasu, zażyczył sobie, żeby wyjechać na święta do swojej teściowej. Wbrew wszystkim kawałom o teściowej, żył z nią bardzo dobrze. Chciał umrzeć u niej, w domku w górach, i chciał być tam pochowany, bo mówił, że tam jest taki fajny widok z cmentarza i przy teściu będzie leżał. Zorganizowaliśmy mu wyjazd. Nie sądziliśmy, że dotrwa do świąt Bożego Narodzenia. Dotrwał do sylwestra, po czym zmarł.
I taki jeszcze: - Mam w opiece pacjentkę skierowaną do nas „w stanie terminalnym”, a jest już ósmy rok w opiece. Ile razy posyłam ją na konsultację do szpitala, to tam są w szoku, że ona jeszcze żyje. W międzyczasie pochowała męża, wydała syna, wnuk jej się urodził, odchowała go… widocznie miała jeszcze coś do zrobienia.
A nawrócenia w „ostatniej chwili”?: – Był taki pan Zdzisiu w hospicjum domowym. Pytał naszego wolontariusza, co my z tej pracy mamy. Ja wtedy byłam na czystym wolontariacie. A wolontariusz: nic nie mamy. On na to: niemożliwe. Rozwodnik, trudna sytuacja w rodzinie. Ale nad drzwiami w mieszkaniu miał zakurzony obrazek anioła z dziećmi. Jak do niego jeździliśmy do domu, to się zawsze modliliśmy Koronką do Miłosierdzia Bożego, zaczynaliśmy w Chorzowie na rynku i kończyliśmy dokładnie przed jego drzwiami. Pewnego dnia w czasie wizyty pan Zdzisiu mówi do mnie: w tym domu to chyba diabeł działa. A ja: no to trzeba go wykurzyć. Spojrzał na mnie: ale jak? A ja: to nie moja kompetencja, ale wiem, kto może tu przyjść. On na to: ksiądz, tak? A będzie tu chciał przyjść? To już jest mój problem, odpowiedziałam. Ksiądz po wizycie u niego usiadł w aucie i powiedział: no, w takich momentach wiem, dlaczego jestem księdzem.
Dr Jacek Kurek, historyk, wykładowca UŚ, pasjonat muzyki, ale też współtwórca Centrum Afirmacji Życia przy wspomnianym chorzowskim hospicjum powiedział mi kiedyś, że tworzenie takiego centrum w takim miejscu jest na swój sposób celową prowokacją: - Ktoś powie: jak mówić o afirmacji życia, kiedy widzimy tu życie, które przegrywa? Tyle że w hospicjum życie nie przegrywa! To nie jest miejsce, w którym się umiera, tylko w którym życie trwa do końca. W tym życiu dzieje się jeszcze mnóstwo rzeczy. Ludzie przyjmują chrzest, spowiadają się po 20 latach, zdarza się, że wychodzą za mąż i żenią się. Ludzie podejmują swoje codzienne decyzje. Wolontariusz idzie w piątek wysłać totolotka dla jednego z chorych. Bo on przez 40 lat wysyłał, więc dlaczego dzisiaj ma nie wysłać? Potem rozmawiają. Życie zwycięża tam także dlatego, że ci ludzie nie są sami. Afirmacja życia jest potrzebna zwłaszcza tam, gdzie wiara w sens życia jest zagrożona, gdzie ono okazuje się najbardziej kruche.
Nie oczekiwałem od TVP materiału potępiającego Amerykankę i jej rodzinę. Oni teraz potrzebują modlitwy. Ale robienie infantylnego materiału informacyjnego, który de facto ma charakter formacyjny w określonym kierunku, jest poważnym nadużyciem. I zwyczajnym kłamstwem o śmierci.
Jacek Dziedzina