Ludzie Kościoła. Kilka dni temu jednej z ulic stolicy Dolnego Śląska nadano imię ks. Jana Schneidera. Proces beatyfikacyjny żyjącego w XIX wieku wrocławianina powoli zmierza ku końcowi. Czym wyróżniało się życie człowieka, który być może już niedługo zostanie wyniesiony na ołtarze?
Ksiądz profesor Antoni Młotek w 1971 r. został mianowany kapelanem sióstr marianek w ich domu macierzystym we Wrocławiu. Kapłan, który znał dobrze starania sióstr o beatyfikację założyciela ich zgromadzenia, jak przyznaje, nie spodziewał się, że już wkrótce sam będzie prosił o wstawiennictwo ks. Jana Schneidera. W styczniu 1972 r. na świat przyszedł Maciej – bratanek ks. A. Młotka. We wrześniu chłopiec został zaszczepiony przeciwko chorobie Heinego-Medina. Jeszcze rano następnego dnia po szczepieniu dziecko czuło się dobrze, jednak około 11.00 jego stan gwałtownie się pogorszył. Wezwany lekarz stwierdził zatrucie pokarmowe. Podano leki, jednak sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Gdy o 15.00 matka z dzieckiem trafili do innej lekarki, ta mocno zaniepokojona stanem niemowlęcia skierowała je do szpitala. U Maciusia zdiagnozowano ropne zapalenie opon mózgowych. – Na wieść o beznadziejnym stanie dziecka natychmiast zwróciłem się z gorącą prośbą do Boga za wstawiennictwem ks. Jana Schneidera – wspomina ks. Antoni. Modlitewny szturm do nieba wznosiły także siostry marianki, prosząc o pomoc swojego założyciela. – Wcześniej zakonnice modliły się o szczęśliwe narodziny dla mojego bratanka. Teraz łączyły się w codziennej Mszy św. i w modlitwach prywatnych, błagając o zdrowie dla niego – opowiada ks. A. Młotek. Okazało się, że Pan Bóg nie kazał długo czekać na owoce modlitwy. Na trzeci dzień niebezpieczeństwo minęło. Cała rodzina była przekonana, że powrót do zdrowia Maciek zawdzięcza cudownej interwencji ks. Schneidera, a świadectwo ks. Antoniego Młotka trafiło do akt procesu beatyfikacyjnego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Jakub Łukowski