„Ufaj, a Ja obdarzę was potomstwem, pobłogosławię wam” – mówił. I trwaliśmy. Powiedział, to da. Wierzę Mu. I stało się.
Mam na imię Ania i chciałabym podzielić się z wami świadectwem wiary. Dwa lata temu wspólnie z mężem uczestniczyliśmy w rekolekcjach parafialnych prowadzonych przez Leszka Dokowicza, na których nastąpiła duża przemiana w naszych sercach. Człowiek ciągle się nawraca, aby wzrastać w wierze.
Te rekolekcje były dla nas momentem kolejnego nawrócenia. Otrzymaliśmy podczas nich wiele łask, wiele uzdrowień fizycznych jak i duchowych oraz prezentów. Pamiętam, że dużym problemem dla mnie była niechęć do ponownego zajścia w ciążę. Nasz synek miał półtora roku i jeszcze świeżo w pamięci miałam traumę porodu. Dziś wiem to na pewno, że bardziej moja pycha i egoizm kazała mi myśleć o sobie niż o Bogu i rodzinie. Na tych rekolekcjach zostałam z tego uzdrowiona. W ciszy swego serca usłyszałam słowa Pana: „Jak dobrze słyszeć, że zgadzasz się z Moją wolą. Ja chcę was obdarzyć prawdziwym szczęściem, radością i pokojem. Na początku pojawią się trudności, ale ze wszystkich was wyswobodzę i pokażę wam prawdziwą radość”. Te słowa głęboko wyryły się w moim sercu i stały się lampą u mych stóp w kroczeniu za Jezusem.
Mijał czas, miesiąc za miesiącem, a w nas coraz bardziej rosła potrzeba kolejnego dziecka i oczekiwanie na spełnienie obietnicy. Myśleliśmy, że skoro jesteśmy już gotowi przyjąć ten dar, to powinniśmy go otrzymać bez większych problemów, stało się jednak inaczej. Im bardziej chcieliśmy, tym większe było rozczarowanie pojawiającą się miesiączką. Bóg kazał nam jednak czekać, zapewniając, że nie rzuca słów na wiatr i jest wierny temu co powiedział. Faktycznie, patrząc wstecz, nigdy mnie nie zawiódł. „Ufaj, a Ja obdarzę was potomstwem, pobłogosławię wam. Ufaj, trwaj w miłości mojej” – mówił. I trwaliśmy. Powiedział, to da. Wierzę Mu.
Po roku starań okazało się, że mam problem zdrowotny, który może być przeszkodą w zajściu w ciążę. Lekarze początkowo zlecili leki, po czym po półrocznym leczeniu hormonalnym wylądowałam na stole operacyjnym. Pomyśleliśmy, że to były pewnie te początkowe trudności, o których mówił Pan. I teraz miało być już tylko lepiej. Niestety, kolejne próby kończyły się fiaskiem. W moim sercu zagościł gniew i bunt.
enerwowałam się na Boga, prosiłam, błagałam i bluźniłam. To było straszne. Zaraz po tym klękałam na kolana i przepraszałam zalana łzami. Bywały dni totalnego przybicia. Mętny wzrok i puste spojrzenie, życzliwość i uśmiech wobec otaczających mnie ludzi, a w głębi serca smutek i ludzki żal. „Dlaczego nie my? Dlaczego inni mogą mieć tyle dzieci, ile tylko zapragną i w dodatku sami decydują, kiedy powołać je do życia, a u nas ciągłe czekanie i zdanie się całkowicie na Jego wolę?”. Dziś wiem, że to był Boży plan względem nas, aby umocnić naszą wiarę, pogłębić ją, doświadczyć i oszlifować. Często też zastanawiałam się, czy słowa poznania, które tak regularnie do mnie Bóg kierował, nie były przypadkiem przeze mnie wymyślone. Ilekroć przychodziły te myśli zwątpienia, Pan zapewniał mnie, że to ON jest tym, który wypisuje słowa w moim sercu. Powiedział: „Ja ci błogosławię i uzdrawiam, a ty uwierz”. Jak powiedział o. John Baptist Bashobora: „ty masz uwierzyć, a nie mieć nadzieję. A to, o co prosisz, dostaniesz w stu procentach. Czy dziś, czy jutro – nie twoja w tym głowa”.
A ja chciałam już. Dłużyło mi się, tupałam nogami jak niesforna dziewczynka. A Bóg ciągle czekał. Karmił mnie łaskami budującymi moją ufność do Niego. Najpierw podsunął mi modlitwę ofiarowania cierpienia. Cierpiałam, to fakt, ale przynajmniej widziałam w tym cierpieniu sens. Bardzo mi to pomagało, ot, na początku, z takiego typowo ludzkiego punktu widzenia. Później Bóg odkrył przede mną zbawczy sens cierpienia. Ofiarowałam swój trud za osoby potrzebujące przemian fizycznych i duchowych w życiu. Trwało to około kilku miesięcy. W tym czasie Bóg pozwolił mi zobaczyć wielkie cuda na własne oczy. Liczne nawrócenia i przemiany serc wśród rodziny i znajomych. Ale oczekiwanego dziecka ciągle nie było, przybywało natomiast mnóstwo osób proszących o modlitwę wstawienniczą. Uwierzcie, że powierzałam te wszystkie osoby i naprawdę duża większość z nich otrzymywała uzdrowienie.
Kolejną łaską byłą Nowenna Pompejańska. We wrześniu 2013 roku podjęłam się odmawiania modlitwy nie do odrzucenia. Trudnej, ale skutecznej i gwarantującej to, o co prosisz. I stało się za wstawiennictwem Maryi – dobry Bóg obdarzył nas cudownym darem, na który tak długo czekaliśmy. Zaszłam w ciążę w czerwcu 2014 roku. Myślę, że nasza radość jest podwójna. Cieszymy się z mężem z tego, ze znów zostaniemy rodzicami, jak również mamy poczucie, jak bardzo ważni i ukochani jesteśmy przez Boga. To On wybiera
najlepszy czas na spełnienie tego, co obiecał. Nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych. Jest wielki i potężny, a jednocześnie łagodny i miłosierny.
Jak dobrze jest mieć takiego Tatę.
Anna