Wyobraźmy sobie tekst o tym, że nowotwór złośliwy należy pokonywać modlitwą....
04.10.2014 15:51 GOSC.PL
"W pewnej gazecie napisano artykuł, w którym nowotwory złośliwe polecono leczyć lekami! W dodatku bardzo silnymi i dającymi skutki uboczne! Ale my mamy lepsze lekarstwo! Jakie? Podobno coraz więcej ludzi na świecie choruje na nowotwory. Wzrastają alarmujące statystyki ilości zachorowań, osób leczonych chemioterapią, chodzących do onkologa... Czemu mało kto zauważa, że dzieje się to równolegle z laicyzacją, odchodzeniem od Boga i Jego przykazań? Tym, którzy rozpatrują dziś temat, jak pozbyć się nowotworów i skąd brać siły do walki o sens każdego dnia; tym, którzy zastanawiają się nad przyczynami swojej choroby, katolicy dają jednoznaczną odpowiedź: Bóg i tylko On daje nam sens życia".
Jeśli ktoś z Państwa do tego punktu doczytał bezstresowo, gratuluję silnych nerwów. Bo tego nie da się czytać bez nerwów. Słusznie zresztą. Głupie teorie wprowadzają nie tylko w osłupienie, ale denerwują. Po prostu dlatego, że szkodzą. Wyobraźmy sobie bowiem, że powyższy tekst ukazał się na serio w portalu uważanym za katolicki. Wyobraźmy sobie, że przeczyta ten tekst osoba cierpiąca na chorobę nowotworową. Przeczyta bezkrytycznie, poczuje się "złym katolikiem", który zamiast ufać Bogu - leczy się medykamentami. I w efekcie - odstawi leki. Efekt, niestety, będzie tragiczny.
Wiara w Boga nie wyklucza przecież wykorzystywania w leczeniu medycyny. Przeciwnie. W słowach: "czyńcie sobie ziemię poddaną" to Pan Bóg nakazał człowiekowi taką organizację życia wokół siebie, żeby człowiekowi było lepiej. To Bóg dał człowiekowi rozum, by (choć słaby i niezbyt rozgarnięty) rozwijał się, kształcił, działał. Więc jeśli ktoś choruje na nowotwór, po prostu modli się o... dobrego lekarza. O dobrą diagnozę, o siły w czasie leczenia. Oczywiście chory i jego rodzina modlą się i o uzdrowienie. Słusznie, bo Bóg uzdrawia, kogo chce i kiedy chce. Ale te dwie mądre czynności: leczenie i modlitwa przebiegają dwutorowo.
Do czego zmierzam? Przeczytałam właśnie tekst na portalu fronda.pl na temat depresji i jej leczenia. A w zasadzie braku leczenia. Autorka pisze: "W dzisiejszym dodatku do "Gazety Wyborczej" "Twoje zdrowie" znalazł się tekst o depresji. Jako lekarstwo na depresję proponuje się leki antydepresyjne. A my mamy lepsze lekarstwo! Jakie? Podobno coraz więcej ludzi na świecie nie widzi sensu swojego życia. Wzrastają alarmujące statystyki ilości samobójstw, osób leczonych psychiatrycznie, chodzących do psychologa z powodu depresji. Czemu mało kto zauważa, że dzieje się to równolegle wraz z laicyzacją, odchodzeniem od Boga i Jego przykazań?"
Następnie autorka jako lekarstwo na depresję poleca "wypełnienie się Bogiem". Pisze również: "Jeżeli zaś poświęcę się Bogu i będę spoglądać ku Niemu, widzieć sens w Bogu, moja depresja zniknie i będę żył przepełniony radością!".
Właściwie takiego steku "złotych myśli" nie powinno się nawet komentować. Niemniej zrobię to z trzech powodów. Po pierwsze - powyższe słowa mogą zrobić ogromną krzywdę ludziom, którzy cierpią na ciężką chorobę o nazwie depresja. Jeśli choć jedna z nich po przeczytaniu tego tekstu odstawi leki skutki mogą być straszliwe. Po drugie - ponieważ część odbiorców utożsamia portal fronda.pl z katolicyzmem, pragnę wyjaśnić że poglądy pani autorki wynikają li tylko z jej światopoglądu. Nie mają wiele wspólnego z katolicyzmem.
Katolicyzm akurat jest głęboko osadzony na wartościach takich jak fides et ratio. Wiara i rozum. I nie tylko nie wyklucza korzystania z leków, ale wręcz nakazuje przyjmowanie ich, gdy są potrzebne (proste przykazanie "Nie zabijaj" - czyli dbaj o swoje zdrowie!). Co robi egzorcysta, do którego przychodzi osoba potencjalnie opętana? Najpierw odsyła do psychiatry. Najczęściej podawane leki czy terapia działają i pomagają. Tylko w części przypadków - po konsultacji lekarskiej - osoba (naprawdę dręczona przez złe duchy) wraca do księdza.
Po trzecie w końcu - od znajomego księdza psychologa i siostry zakonnej psychoterapeutki wiem, że niektórzy katolicy cierpiący na depresję trafiają do lekarza bardzo późno, gdy choroba jest już mocno posunięta. I dlatego trudniej ją wyleczyć. Dlaczego wcześniej nie szukali pomocy? Permanentnie silne stany lękowe, brak sił do życia (fizycznych i psychicznych), zaburzenia snu czy apetytu składali na karb... słabej wiary. Kiepskiego życia duchowego. I zamiast iść do lekarza, próbowali się modlić. Podobnie mogłoby być z chorym na nowotwór...
Psycholodzy, o których piszę, często muszą używać właśnie podobnych argumentów w stosunku do pacjenta: "A czy nowotwór też leczyłby pan/pani odnowieniem wiary? Miałby pan/pani siłę? Najpierw proszę leczyć depresję. A potem wrócą siły na odnawianie relacji z Bogiem i ludźmi".
I na koniec jeszcze raz: depresja to ciężka choroba. Może dotknąć każdego z nas. Czasem leczy się ją psychoterapią, innym razem potrzebne są leki. Ludzie, którzy nie przeszli tej choroby, mają za co Bogu dziękować. Ludzie, którzy przeszli - dziękują Bogu za wyleczenie (zaleczenie). Ludzie, którzy nie rozumieją istoty sprawy - niech się modlą. I o zdrowie, by ta choroba ich nie dosięgła, i o rozsądek. By swoimi imaginacjami nikogo nie skrzywdzić.
Agata Puścikowska