Pierwsza w Polsce publiczna sugestia, że kazirodztwo należy zalegalizować, budzi sprzeciw, bo jest pierwsza.
30.09.2014 13:44 GOSC.PL
Nie milkną echa wypowiedzi prof. Jana Hartmana, który na swoim blogu w „Polityce” pochylił się nad kazirodztwem. „Być może piękna miłość brata i siostry jest czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi?” – rozmarzył się retorycznie. Filozof i „bioetyk” uznał tam, że związki między rodzeństwem „są złe, bo zakazane”.
To interesująca teza. Wychodzi z niej, że wystarczy coś nielegalnego zalegalizować, a już to będzie dobre. Rzeczywistość zdaje się potwierdzać to myślenie: tam gdzie, na przykład, zalegalizowano aborcję, tam ona szybko przestaje być mordowaniem niewinnych ludzi, a staje się prawem człowieka. Albo gdzie zalegalizowano „małżeństwa” homoseksualne, tam takie związki nie są już zboczone, lecz przeciwnie – mówi się o leczeniu tych, którym się to nie podoba. Dlaczego zatem, jak dotąd, władza żadnego kraju nie zalegalizowała kradzieży? Czy dlatego, że mogłoby to uderzyć również w prawodawców, którzy przywilej bezkarnego łupienia ludzi wolą zachować wyłącznie dla siebie? Nieeee, na pewno nieee. Musi być jakaś inna przyczyna, której nie znamy.
W przypadku kazirodztwa taka sytuacja nie zachodzi. Prof. Hartman zbadał sprawę i zauważył, że wszelkie argumenty przeciw kazirodztwu upadają. A właściwie jeden jedyny argument (bo innych nie ma), który kiedyś mógł mieć jakieś znaczenie: wady genetyczne u potomstwa. Dziś już ten problem nie istnieje, bo „w dobie skutecznej antykoncepcji czas postawić sobie pytanie: co właściwie może dziś służyć za usprawiedliwienie zakazu kazirodztwa?”.
No nie, już nic nie usprawiedliwia zakazu. Nie ma już żadnej przeszkody dla kontaktów seksualnych brata i siostry, byle tylko nie było z nich dzieci.
Rozumowanie prof. Hartmana wywołało szok i nawet jego pryncypał z TRupa (to popularna nazwa partii Twój Ruch) próbował się od niego odciąć.
Ale dlaczego właściwie? Stanowisko profesora jest logiczne i konsekwentne. Tak właśnie powinien rozumować każdy, kto odrzuca istnienie siły wyższej. Bo skoro żyjemy z przypadku i zmierzamy ku nicości, i nie ma nad nami żadnego prawodawcy, to wolno wszystko z wyjątkiem tego, co u zdrowych i będących w pełni sił ludzi może wywołać jakiś dyskomfort. Dyskomfortem jest wada genetyczna u potomstwa – a zatem rób co chcesz, byleś nie miał potomstwa. Jeśli wypełnisz ten warunek, nie ma żadnego znaczenia, z kim i w jakie związki seksualne wchodzisz. Można to rozwijać praktycznie bez ograniczeń. Okaże się, że ludzie mają prawo łączyć się w rejestrowane związki z psem i kotem, z płotem, z sierpem i młotem, z lodówką i kaloryferem – a co! A dlaczego nie! Ludzie mogą dojść do każdego wniosku i zalegalizować dokładnie wszystko, co im przyjdzie na myśl – jeśli uznają, że nie ma Boga.
Pozwolę sobie w tym kontekście przypomnieć, że prof. Jan Hartman jest członkiem komisji ds. etyki w ochronie zdrowia przy ministerstwie zdrowia. Został tam powołany przez ministra Arłukowicza i już rok temu zasłynął obraźliwymi wypowiedziami o Kodeksie Etyki Lekarskiej. Zakwestionował tam istnienie norm ogólnych, na jakie powołuje się kodeks.
Teraz widzimy, jakie to przynosi owoce. Jeśli nie ma norm ogólnych, to etykę można sobie zmieniać do woli. Można ustalać sobie systemy etyczne, obalać je, tworzyć nowe, znowu obalać – wszystko jedno. Jakie to ma znaczenie, skoro człowiek, jako twór przypadkowy, ma taką samą wartość co wszystko inne – czyli żadną.
W Polsce tezy Hartmana są pionierskie, dlatego wywołują opór. Ale w Niemczech już dyskusja o kazirodztwie toczy się na szczeblu państwowym, bo tam pionierzy zrobili już swoją robotę wcześniej.
Aha, zapytałem w ministerstwie, czy zamierzają wyrzucić prof. Hartmana z komisji ds. etyki w ochronie zdrowia. Czekam na odpowiedź.
Franciszek Kucharczak