Decyzja Sądu Najwyższego, wymierzona w „rodzicielskich porywaczy”, może uderzyć rykoszetem w ofiary Jugendamtów.
18.09.2014 15:50 GOSC.PL
Sąd Najwyższy zdecydował, że o tym, czy dziecko bezprawnie zabrane z innego kraju ma wrócić do swego poprzedniego domu, mają decydować sądy z tego kraju. Sprawę rozpatrywał na wniosek francuskiego ojca, którego siedmioletniego syna uprowadziła do Polski jego matka. Nie może być tak, że jeden rodzic bez porozumienia z drugim zabiera ze sobą dziecko w nieznane miejsce. W tragicznych sytuacjach, takich jak np. rozstanie rodziców, należy kwestię opieki nad dzieckiem ustalać polubownie, a ewentualne spory powinien rozstrzygnąć sąd.
Jest to jednoznaczne stanowisko w kwestii „uprowadzeń rodzicielskich” – zresztą była to wykładnia unijnego rozporządzenia mającego położyć im kres. Jest to rozwiązanie słuszne i dobrze by było, by także sądy innych państw podobnie orzekały. Widzę tu jednak pewne zagrożenie, związane z funkcjonowaniem sądów rodzicielskich i urzędów za naszą zachodnią granicą.
Nie raz zdarzało się, że do Polski uciekali rodzice, których dzieci zostały zabrane przez Jugendamt, czyli Urząd ds. Młodzieży, który ma za zadanie pomagać rodzicom w sprawowaniu swoich obowiązków. W praktyce władza JA jest nadużywana, zaś dzieci bywają zwyczajnie porywane ze szkół lub domów na podstawie donosów nie popartych żadnymi innymi dowodami. I nie chodzi tu koniecznie o podejrzenie przemocy domowej czy molestowania seksualnego, ale nawet kiepskiej sytuacji materialnej czy bałaganu w domu.
„Uciekinierzy” to głównie polscy rodzice, którym dodatkowo utrudniano kontakt z przetrzymywanymi w pieczy zastępczej dziećmi, np. zakazując im rozmów w języku polskim. Zdarzały się już sytuacje, w których Jugendamty zgłaszały się do polskich sądów o wydanie dzieci, z którymi ich rodzice uciekli do Polski. I niestety wyrok SN może doprowadzić do sytuacji, w której polskie sądy będą pomagały niemieckim urzędom w rozbijaniu rodzin.
Stefan Sękowski