Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Łk 5,8
Myśleć tak o sobie, myśleć bez świętoszkowatej dwuznaczności – że może i grzeszę, ale inni grzeszą bardziej. Myśleć o sobie jako o człowieku grzesznym, niegodnym Bożej łaski. Czy to trudne? Oczywiście – zależy to od człowieka, ale przecież wcale nie tak łatwe jak rytualne powtarzanie słów: „Panie, nie jestem godzien, ale powiedz tylko słowo…”. Grzech manifestuje się dzisiaj w swoim bezwstydzie – tak, jestem zły, jestem grzeszny i jestem z tego dumny, powtarzają celebryci skandaliści. Ale jest i druga strona – oto obwinia się chrześcijaństwo, że w ogóle wspomina o złu, o grzechu. Niektórzy bywalcy gabinetów psychoanalityków liczą, że ci wyzwolą z poczucia winy, z wiary, że w ogóle istnieje coś takiego jak grzech. Pojawiają się ludzie, jak słyszy się ostatnio, którzy spieszą do sądu, skarżąc się, że wychowanie ich w wierze, że wmawianie im, że zło, że grzech istnieją, wypaczyło ich rozwój, pozbawiło radości życia. I jeszcze ten sakrament spowiedzi – toż to było uleganie rytualnej opresji. I niekiedy naprawdę tak to sobie wyobrażają. Tak, myślenie o sobie poważnie jako o człowieku grzesznym to niełatwe zadanie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Krzysztof Łęcki