Małe ojczyzny naprawdę mają dużo do zaoferowania. Prawdziwego i dobrego, jak prawdziwy chleb.
Koniec wakacji, północna Polska. Zaproszenie na święto chleba, czyli dożynki w małej miejscowości. Święto chleba? No pysznie! Trzeba zobaczyć i spróbować. Taki świeży, swojski chleb to obecnie rarytas. Więc w drogę. Parking, wejście. Miłe panie inkasują za każdą wchodzącą osobę po 5 zł. W środku (plac niezbyt okazały) tłum ludzi: miejscowi i przyjezdni drepczą w kółko między straganami w poszukiwaniu tego jednego. Chleba. A stragany przeróżne. Z ciastem swojej roboty, kilka z rękodziełem (za bezcen), jeden czy dwa z miodem. Większość straganów ugina się pod ciężarem kolorowego plastiku rodem z Chin... Kilka pań również smaruje wielkie pajdy chleba swojskim, miejmy nadzieję, smalcem. Dodaje na wierzch ogórka i specjał gotowy. Kolejka do chleba (!) ze smalcem, za 6 zł za porcję, ustawia się błyskawicznie. Szkoda tylko, że chleb jakiś taki... sklepowy. Bez prawdziwego, chlebowego smaku i zapachu, na które liczyły tłumy przybywające na święto chleba. I w końcu któryś z zażywnych panów, podkręcając wąsa, pyta z przekąsem, nie przekąszając chleba: – Skoro to dzień chleba, to gdzie... chleb? Na chlebowe dictum typu „król jest nagi” podniosły się głosy: no właśnie! Gdzie jest ten chleb? W święto chleba nie ma chleba? Są za to (w ogromnej ilości) badziewia wszelkie: plastikowa broń dla dzieci, chińskie „zabawki”, które grożą porażeniem i zadławieniem oraz hot dogi. Tony hot dogów. Na święcie chleba króluje kicz prawdziwy. Król jest nagi i... głodny. Jakaś pani, organizatorka chyba, nieśmiało: – W rogu stoi prawdziwy piec chlebowy! I chleb będzie wypiekany... I był. Jako atrakcja dnia. Szkoda, że starczyło tylko dla silnych, mocnych i odważnych. Pozostali z daleka mogli obejść się smakiem i odejść z niesmakiem.
Być może opisane „święto chleba” to niechlubny przypadek. Być może takie święto... kiczu zdarza się rzadko, a w całym kraju na podobnych świętach i festynach można naprawdę zapoznać się ze sztuką ludową, ze smacznym swojskim jedzeniem. A jeśli to nie przypadek? Warto chyba, a piszę tu do lokalnych twórców, samorządowców i innych działaczy, zastanowić się, czy uczciwe jest, względem swoich małych ojczyzn, i ludzi, którzy chcą je poznać, sprzedawanie kiczu i chińskiego badziewia, nieudolnie owiniętego w papierek lokalnego dobra? Małe ojczyzny naprawdę mają dużo do zaoferowania. Prawdziwego i dobrego, jak prawdziwy chleb.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska