Przedsiębiorcy eksportujący do Rosji dobrze zrobią, jeśli poszukują sobie innych rynków zbytu.
04.08.2014 12:03 GOSC.PL
Ten tekst nie jest o tym, czy polscy politycy winni byli jeździć na Majdan i wspierać Ukraińców w ich rewolucji. Także nie o tym, czy Polska powinna być w awangardzie unijnych państw domagających się sankcji wobec Rosji za faktyczną agresję na naszego wschodniego sąsiada. Ten tekst jest o tym, dlaczego Rosja w ogóle nie powinna być jednym z głównych odbiorców naszych jabłek.
Biorąc pod uwagę rozmiar naszego dotychczasowego eksportu do Rosji takie twierdzenie może wydawać się szalone. Na pierwszy rzut oka sprzedaż czegokolwiek do Rosji to świetny interes. To ogromny rynek zbytu, w wielu branżach trudno napotkać na wewnętrzną konkurencję. Sukces polskich jabłek sprzedawanych do Rosji jest dowodem na to, że można osiągnąć sukces na wschodzie. Niestety, okazuje się, że na krótką metę.
Winy za to nie ponoszą polscy sadownicy, których produkty są cenione na całym świecie (jesteśmy największym globalnym eksporterem jabłek). Wiadomo, że decyzja o zamknięciu rosyjskich granic dla prawie wszystkich polskich warzyw i owoców ma podłoże czysto polityczne. To żadna nowość – o tym, że rosyjskie służby sanitarne są de facto jednostką specjalną służącą do prowadzenia wojny gospodarczej, wiadomo nie od dziś. Wiedzą o tym także polscy eksporterzy.
Nie można powiedzieć, że Rosjanie są nieobliczalnym partnerem handlowym, embargo na jabłka było do przewidzenia. Podobnie, jak na mołdawskie owoce, ukraińskie soki, czy amerykańską whiskey. Także Holandię straszono, że jeśli będzie zbyt zdecydowanie domagać się wyjaśnienia zbrodni na jej obywatelach zestrzelonych przez rosyjskich terrorystów nad Ukrainą, owocówki znajdą się w jej produktach. Dlatego odbiorca z państwa rządzonego przez ludzi, którzy potrafią zmusić go do zerwania dobrze układającej się współpracy handlowej po to, by wymóc na sąsiednim państwie pożądane decyzje polityczne, jest klientem wysokiego ryzyka.
Od lat wiadomo, że w każdej chwili Kreml może wygasić import dowolnie wybranego produktu, jeśli tylko uzna to za politycznie korzystne – a jest to tym bardziej korzystne, im więcej producentów z danego kraju jest uzależnionych od eksportu do Rosji. Skoro polscy eksporterzy już wcześniej nie zaczęli wycofywać się z tego niebezpiecznego rynku, dobrze zrobią, jeśli zabiorą się za to właśnie teraz. Nie chodzi mi o ostentacyjne zrywanie umów, a o to, by, w miarę możliwości, nie podpisywać nowych. Lepiej poszukać innych rynków zbytu, lub przynajmniej zdywersyfikować sprzedaż, by nie być zależnym od jednego odbiorcy, zwłaszcza tak ryzykownego. A dotychczasowym partnerom można odpowiedzieć: To nic osobistego, po prostu nie chcę stracić finansowo. Podziękujcie Putinowi.
Stefan Sękowski