Podsumowanie roku rządowego programu refundacji in vitro.
Drogo, nieskutecznie, z podeptaniem godności ludzi, ze śmiercią tysięcy dzieci w tle - prawda o in vitro po roku dofinansowywania z budżetu państwa.
Z początkiem lipca minął pierwszy rok finansowania „Rządowego Programu Leczenia Niepłodności".
Zarejestrowano 11789 par, zakwalifikowano 8685 par, zarejestrowana liczba ciąż wynosi 2559, liczba par w trakcie „leczenia" – 7939, a urodziło się 214 dzieci (informacje podane na stronie http://www.invitro.gov.pl/news/19). Polscy podatnicy zapłacili za to 72.4 mln złotych. Pieniądze te zasiliły program nabijania kieszeni prywatnych klinik in vitro. Jedna z nich – rekordzista - zgarnęła ponad 17 mln złotych.
Analiza powyższych liczb prowadzi do interesujących wniosków.
8685 zakwalifikowanych par i 72.4 mln zł daje 8336 zł dofinansowania na jedną parę. Skoro badania wskazują, że skuteczność in vitro waha się w granicach 20-30%, to powinno uzyskać się od 1737 do 2605 ciąż. Faktycznie, zarejestrowano 2559 ciąż. Wynika z tego, że uzyskanie jednej ciąży kosztowało faktycznie 28292 zł!
Przypomnijmy dla porównania, że becikowe wynosi raptem 1000 zł, a małżeństwa, które poczną dziecko naturalnie lub zamiast zwracać się do klinik in vitro rzeczywiście leczą niepłodność, nie otrzymują żadnej państwowej dotacji!
Gdzie podziało się 43,5 tys. zarodków?
Wysokie koszty procedury to zresztą nie najważniejszy problem sztucznego rozrodu człowieka. Zastanówmy się, co dzieje się z resztą zarodków stworzonych w procedurach in vitro? Według założeń programu w jednej procedurze może powstać od jednego do sześciu zarodków. Wszczepić można od jednego do dwóch.
Policzmy: przy 2559 zarejestrowanych ciążach i skuteczności in vitro do 30%, podjęto w ramach programu ok. 8000 procedur in vitro (dokładnie 7677). Maksymalnie trzy są dofinansowane. Powstało w nich prawdopodobnie ok. 46062 zarodków. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by kliniki in vitro nie skorzystały z okazji, by stworzyć maksymalną dozwoloną w programie liczbę embrionów.
46062 zarodki minus 2559 ciąż daje ponad 43500 pozostałych powołanych do życia istot ludzkich. Co się z nimi stało? Zginęły w fazie preimplantacyjnej wylane do zlewu? Zostały zamrożone w ciekłym azocie ad calendas graecas? Część z nich abortowano już na którymś z wczesnych stadiów rozwoju poimplatancyjnego, tj. przed 23 tyg. ciąży i ... „zgodnie z prawem"? Od pewnego czasu wiadomo, (a ostatnia awantura medialna o aborcję poczętego na szkle ciężko chorego dziecka tylko to potwierdza), że ciąże z in vitro to ciąże podniesionego ryzyka.
Człowiek to nie ząb do implantacji
In vitro metodą leczenia nie jest. Para, która je przejdzie, nadal jest bezpłodna. Można najwyżej poddać ją kolejnym procedurom. Sztuczne zapłodnienie można porównać jedynie do protezowania, z tą diametralną różnicą, że zamiast protezy narządu, tj. stawu lub zęba, tu wszczepia się (implantuje) innego człowieka, traktując go jak przedmiot tworzony w laboratorium!
Czyżby Minister Arłukowicz tak kochał życie, że jest gotów na pozyskanie jednej ciąży wydać z państwowej kasy blisko 30 tys. zł? Czy aż tak kochają życie SLD i Twój Ruch, przy każdej okazji domagające się „prawa do aborcji"?
Nie o to chodzi. Lekką ręką, Twoje, podatniku, pieniądze minister Arłukowicz wydaje nie na urodzenie dziecka (nie łudź się!), ale na wsparcie ideologii. Podejrzewam, że gdyby Kościół katolicki popierał in vitro i gdyby in vitro nie było sprzeczne z prawem naturalnym, obecny rząd nie dałby na to złamanego grosza. Arłukowicz i spółka byliby zagorzałymi przeciwnikami tej procedury.
Tego możesz być pewny Podatniku, jak również tego, że oficjalne zapewnienia, że celem „rządowego programu leczenia niepłodności" jest „osiągnięcie poprawy trendów demograficznych" to jawne szyderstwo ze zdrowego rozsądku. Są metody zdecydowanie tańsze i skuteczniejsze, jak choćby zaprzestanie dofinansowywania niszczącej płodność kobiet antykoncepcji - również dotowanej obecnie z publicznych pieniędzy.
Andrzej Lewandowicz /stopaborcji.pl