Kto nie życzy zbawienia wszystkim, nie życzy go też sobie.
W swoim felietonie sprzed miesiąca pt. „Hitler też niech żyje” stwierdziłem, że chciałbym spotkać w niebie wszystkich możliwych łajdaków, nawet Hitlera i Stalina. Wywołało to sporo reakcji, w tym dużo gniewnych. Pewien literat oświadczył mi w liście, że przestaje kupować „Gościa Niedzielnego”. „Widzę, że stał się Pan gorącym orędownikiem teologii liberalnej, której logicznymi konsekwencjami są indyferentyzm religijny i relatywizm moralny. Jeśli ktoś obnosi się z nadzieją, że Hitler będzie zbawiony, to implicite sugeruje ludziom »Róbta, co chceta!«” – napisał. I nieco dalej: „Problem polega na tym, że ja nie chcę spotkać w niebie ani Hitlera, ani Stalina. Ponieważ łaknę elementarnej sprawiedliwości, muszę się wypisać z waszego towarzystwa”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak