Stałam się zupełnie inną osobą

Wszystko zmieniło się, kiedy zaczęłam spotykać się z moim chłopakiem. Wiedziałam, że jest wierzący i ciekawiło mnie to. Właściwie to sama zaproponowałam mu, że pójdę z nim w niedzielę do kościoła. Do dziś nie wiemy właściwie, jak to się stało!

Pochodzę z rodziny, w której nie chodzi się do kościoła. Moi rodzice dali mi wszystko, co tylko mogli  - oprócz przekazania mi miłości do Boga. Nie ma tu żadnej patologii, ot normalna kochająca się rodzina.

Po I Komunii Świętej zapomniałam więc o tym, co ważne. Nadal byłam człowiekiem, który starał się kochać bliźnich, robić wiele dobrych uczynków – o ile można tak powiedzieć o takim małym dziecku. Potem coś zmieniło się we mnie, jak to w wieku dojrzewania – stałam się trochę bardziej buntownicza, złośliwa, przestałam też chodzić na religię (bo skoro nie chodzę do Kościoła i nie zamierzam zacząć, to po co?). Nie poszłam także do bierzmowania.

Długa była droga mojego powrotu do Pana, jednak niesamowicie skuteczna.

Zaczęło się kiedy rozchorowała się moja Babcia, którą bardzo kochałam i troszczyłam się o nią. To było zapalenie opon mózgowych. Choroba nieuleczalna często nawet u młodych ludzi. Nie wiem skąd przyszedł mi do głowy pomysł: Tylko Bóg może jej pomóc! Tak też zrobiłam, a mianowicie zaczęłam się modlić. Po prostu prosić: „Jeśli możesz, uzdrów ją. Wiem, że potrafisz.” Tak też się stało – pomimo wstępnych diagnoz lekarzy o niemożliwości powrotu do pełnej sprawności umysłowej (Babcia w szpitalu nie pamiętała zupełnie nic, majaczyła, nie wiedziała gdzie jest) – wyszła ze szpitala po dwóch tygodniach zupełnie zdrowa. Zaczęłam Panu dziękować. Poszłam nawet kilka razy do kościoła z Babcią właśnie – trzeba się nią było trochę opiekować. Tam też dziękowałam. I prosiłam o opiekę na każdy dzień. Zaczęłam się modlić co wieczór.

Coś mnie ciągnęło w stronę kościoła, ale tym razem się nie poddałam tej sile. Nadal byłam w okresie ogólnego buntu. Jeśli spojrzeć na to teraz, po kilku latach, to byłam wtedy bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.

Po roku Babcia rozchorowała się ponownie. Na to samo. Rzecz wręcz niemożliwa – drugi raz wyjść z takiej choroby? Wszyscy rozkładali ręce, że „co ma być, to będzie”. Ja jednak klęczałam, prosiłam. Nie straciłam nadziei. I udało się. Wyzdrowiała po raz drugi. Bez szwanku.

Pamiętam także, że na każdej wycieczce szkolnej szłam do kościoła. Sama nie wiedziałam dlaczego. Pytałam wielu ludzi o wiarę, ale nikt nie potrafił mi wyjaśnić co, jak i w jakim celu. Rozmawiałam z wieloma rówieśnikami, którzy chodzili do kościoła od zawsze, jednak nikt nie potrafił do mnie przemówić.

Wszystko zmieniło się, kiedy zaczęłam spotykać się z moim chłopakiem. Wiedziałam, że jest wierzący i ciekawiło mnie to. Właściwie to sama zaproponowałam mu, że pójdę z nim w niedzielę do kościoła. Do dziś nie wiemy właściwie, jak to się stało!

Tak też zaczęłam z nim do kościoła chodzić co niedzielę. Zaczęło mnie to cieszyć, zaczęłam rozwijać swoją więź z Bogiem. Prosić, dziękować, przepraszać za wszystko. Stał się uczestnikiem mojego życia, był ze mną w prawie każdej chwili.

Chłopak zacytował mi kiedyś Księgę Izajasza, dokładnie ten jeden wers: „ Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą.” Odkąd to usłyszałam, zaczęło się we mnie coś dziać. Przede wszystkim stałam się bardziej radosna, bo wcześniej często miałam „doła” z byle powodu. Słowo to działało, i działało.

Po prawie dwóch miesiącach postanowiłam, że choćby świat się walił, pójdę do spowiedzi. A znana byłam z konsekwentnej realizacji swoich postanowień i wiary, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bałam się tego, sama nie wiedziałam czemu. Wciąż jeszcze było we mnie sporo złości i trochę buntowniczej natury. Do konfesjonału ciągnęło mnie już przed świętami Bożego Narodzenia, ale jakoś nie znalazłam odpowiedniego miejsca, czasu – wiadomo, każda wymówka jest dobra. W końcu więc, zupełnie w dziwnym czasie i miejscu, bo pod koniec stycznia – udało się.

Spowiedź nie była wcale łatwa, bo może po prostu nieco źle trafiłam. Nie wymodliłam sobie odpowiedniego księdza, byłam nieprzygotowana. Nie wiedziałam, jak to się robi, nie chciałam też niczyjej pomocy (bo nikomu o tym nie powiedziałam). A była to pierwsza spowiedź po prawie dziesięciu latach.

Długo potem nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chłopak gdy się dowiedział, wsparł mnie. Sam Pan podpowiadał w duszy, że „będzie dobrze”, i że dobrze zrobiłam.

W końcu niecały tydzień potem odważyłam się pójść do Komunii. Ta radość, która przyszła potem, jest nie do opisania. Moja dusza chciała latać! Postanowiłam także wtedy, że będę chodzić minimalnie dwa razy w tygodniu do kościoła (+niedziela, czyli w sumie trzy). Nie było to łatwe (rodzice), myślałam, że się nie uda, ale postanowiłam poprosić Boga o pomoc i spróbować.

Tak też udaje się do dzisiaj. Po jakimś czasie zauważyłam, że stałam się zupełnie inną osobą. Po pierwsze, nie ma we mnie prawie żadnej złości, nienawiści, które zauważałam wcześniej! Po drugie, jestem szczęśliwa! Radość rozpiera moją duszę, a kiedy jestem smutna, rozmawiam z Panem, idę do kościoła i smutek znika, rozpływa się wręcz! Po trzecie, „latam i głoszę”! Sama siebie nie poznaję, ponieważ mam wiele charyzmy która pozwala mi mówić, opowiadać, krzyczeć o chwale, potędze i miłości Boga! Przestałam się bać mówić o Nim w domu, działamy tu wspólnie i czynimy niewielkie postępy (np. brak mięsa na stole w piątki!). Nie tylko w domu, ale wszędzie gdzie się da, staram się mówić o Nim. On jest ze mną w każdej sytuacji, wspiera mnie i mówi, co czynić! Pociesza!

Nie sposób tutaj opisać wszystkiego, trzeba byłoby mnie także dobrze znać, żeby zobaczyć tą przemianę, nie zawarłam tutaj wszystkich uczuć, słów którymi udało mi się wzmocnić wiarę kilku osób, ale mogę powiedzieć jedno – BÓG JEST MIŁOŚCIĄ!

Do spowiedzi chodzę raz w miesiącu (już teraz wiem co, jak i gdzie), a ludzie z mojego otoczenia nie poznają mnie! Stałam się innym, lepszym człowiekiem. Wszystko to, nie licząc dwóch chorób Babci, stało się bardzo szybko – w ciągu pół roku! Rozkochałam się w Bogu i pragnę mówić o Nim, aby inni niewierzący/wątpiący/zagubieni również poznali Jego miłość, otworzyli swoje uszy na Jego Słowo!

Chwała Panu!

Magdalena

« 1 »