Piszę z powodu ataku na prof. Chazana

Jestem szczęśliwa, że mimo mojego przerażenia i lęku o przyszłość córeczki mogłam do końca uspokajać ją, głaszcząc przez powłoki brzuszne wierzgające stópki. I mogłam zapewniać ją o miłości czekając na to, co nastąpi.

Kiedy ponad osiemnaście lat temu usłyszałam od lekarza ginekologa słowa: „Pani dziecko ma poważną wadę rozwojową i nie wiadomo, czy przeżyje”, przeżyłam szok. Byłam na skraju załamania, pełna obaw i niepewności o przyszłość. Ale miałam szczęście przechodzić te trudne chwile w otoczeniu prawdziwych lekarzy. Oczywiście również rodziny, ale chciałabym skupić się tu głównie na postawach tych, których powołaniem jest ratowanie zdrowia i życia.

Po wstępnej diagnozie rozpoczęła się długa droga badań, kontroli, wykluczania podejrzeń o wady współistniejące i stałego monitorowania stanu rozwoju dziecka. Nie płodu, tylko właśnie dziecka. Trafiłam na wielu różnych lekarzy – ginekologów, położników, pediatrów. Wszyscy byli ogromnym wsparciem. Odpowiadając na wszelkie pytania i obawy, tłumaczyli na czym polega wada, jak będzie wyglądało życie z nią, o ile w ogóle umożliwi ona maleństwu dalsze życie i na jakie trudności musimy być przygotowani. Większość z nich jednak, a może nawet wszyscy, świadomi byli tego, że przeżycie dziecka będzie cudem. Nigdy jednak, ani przez moment, nie doświadczyłam osamotnienia w walce o jego życie. Nigdy też nie usłyszałam podpowiedzi czy choćby pytania o aborcję. Do samego końca prowadzona byłam ze wsparciem i troską o moje maleństwo. Do dziś pamiętam pełną asystę ginekologiczno-pielęgniarsko-pediatryczną przy porodzie. Niestety, córeczka zmarła chwilę po urodzeniu.

Dzięki rozwojowi medycyny i jej badań nad dzieckiem w łonie matki mamy dziś wiedzę o tym, co odczuwa ono w chwili zagrożenia życia. Możemy monitorować jego stres i walkę o przeżycie w momencie poddania aborcji. I wiemy ile ciepła, spokoju i miłości może dać matka kochająca do końca. Dlatego też jestem szczęśliwa, że mimo mojego przerażenia i lęku o przyszłość córeczki mogłam do końca uspokajać ją, głaszcząc przez powłoki brzuszne wierzgające stópki. I mogłam zapewniać ją o miłości czekając na to, co nastąpi.

Co skłoniło mnie do podzielenia się tymi osobistymi przeżyciami? Atak na profesora Chazana. Człowieka, który staje w obronie życia lub godnej śmierci dziecka. I jednocześnie to, że teraz po latach odkryłam siłę, jaką daje obecność i wsparcie takich Lekarzy jak On. Świadomie piszę „Lekarzy” wielką literą, bo dziś trzeba byłoby zrobić takie wyróżnienie i podzielić świat medyków na tych, którzy walczą o życie i zdrowie lub przynajmniej godną śmierć swoich pacjentów i na tych, którzy uwierzyli, że uzdrowią świat, pomagając odejść z niego ciężko chorym. W przypadku tych drugich, mam na myśli zarówno lekarzy, którzy mówią „tak” dla aborcji, jak i tych, którzy popierają eutanazję. Bo, de facto, są to ludzie, którzy niosą śmierć a nie nadzieję życia. Prawdziwi Lekarze, wśród których jest profesor Chazan, to Ci, którzy właściwie rozumieją swoje powołanie. Mocno wierzę, że ich postawa i zaangażowanie w obronę życia niejednej załamanej matce pomagają odnaleźć się w tej, być może najtrudniejszej życiowej sytuacji, jaką jest ciężka choroba dziecka. I wiem, że wsparcie ze strony prawdziwych Lekarzy daje siłę i chęć do walki o jego życie i zdrowie. Wymazuje ono ze słownika słowo „aborcja” skuteczniej niż wszelkie jej zakazy.

 

« 1 »

Dorota Palacz