Im więcej dziękujemy, tym więcej otrzymujemy

Przyszła mi myśl: „Jeżeli nie ugniesz kolan przed Panem i nie pojedziesz z Bogiem i Maryją w SERCU, a nie tylko na ustach, to nie zdasz”.

Tak naprawdę tych świadectw i podziękowań z mojej strony powinno być tutaj dużo, bardzo dużo, bo wielokrotnie doświadczałam pomocy i opieki Matki Niepokalanej w różnych trudnych sprawach mojego życia, ale tak naprawdę uświadomiłam to sobie dopiero ostatnio. Dotarło też do mnie, że czasem Pan Bóg wykorzystuje nasze codzienne i przyziemne porażki i zmagania, żeby przywrócić nasze życie na właściwe tory i nadać mu głębszy sens.

Od wielu lat moim wielkim marzeniem było zrobienie prawa jazdy, ale zawsze pojawiały się liczne przeszkody, w końcu pomyślałam, chyba nigdy się na to nie zdecyduję. Jesienią zeszłego roku poczułam takie przynaglenie: „Idź, spróbuj” i tak też zrobiłam. Opieka i wstawiennictwo Maryi towarzyszyły mi przez cały czas. Pomimo różnych trudności kurs ukończyłam, instruktor mnie chwalił, że dobrze jeżdżę, teorię zdałam za pierwszym razem i to mnie chyba zgubiło. Przed egzaminem praktycznym myślałam sobie, że skoro sobie tak świetnie radzę, no to co musiałoby się wydarzyć żebym nie zdała? Nawet się o to nie modliłam, bo myślałam, że to dla Pana Boga za banalna sprawa, a poza tym przecież taki egzamin to nic trudnego.

Nawet nie wyjechałam z placu... Najdziwniejsze było to, że samochód dwukrotnie zatrzymał mi się na łuku, ale nie zgasł... Do dziś nie wiem dlaczego, na kursie tyle razy wykonywałam ten manewr, ale nic takiego nigdy się nie działo. Oczywiście wytłumaczyłam sobie, że to przez stres, że może trzeba coś jeszcze dopracować i się douczyć.

Dwa kolejne razy nie można nawet nazwać podejściem do egzaminu. W ostatniej chwili z przyczyn ode mnie niezależnych okazało się, że nie mogłam zgłosić się na umówione terminy egzaminów, straciłam pieniądze i zaczęło ogarniać mnie coraz większe zwątpienie. W końcu zaczęłam modlić się, żeby następnym razem nic się nie wydarzyło i żebym chociaż mogła pójść na ten egzamin bez przeszkód.

Podczas jeden z niedzielnych Mszy świętych przyszła mi myśl: „Jeżeli nie ugniesz kolan przed Panem i nie pojedziesz z Bogiem i Maryją w SERCU, a nie tylko na ustach, to nie zdasz” (był początek kwietnia, a u spowiedzi byłam przed Bożym Narodzeniem). Zbagatelizowałam i to, zapisałam się na kolejny termin. Na ten dzień rodzice zamówili za mnie Mszę św., udało mi się dotrzeć do WORD-u, a nawet trafił mi się egzaminator, którego poznałam w służbowych okolicznościach i znowu nabrałam pewności, że teraz to już na pewno zdam. Nic z tego, przy cofaniu na łuku dotknęłam tylnym zderzakiem pachołka. Pojechałam zaledwie o 10 cm za daleko, dosłownie (!) i oblałam. Zawód ogromny, jak to, przecież się modliłam to dlaczego tak MAŁO mi zabrakło? Zaczęłam szukać odpowiedzi, w Internecie znalazłam świadectwo „Jak Duch Święty zdał za mnie prawo jazdy”, powoli dotarło do mnie, że może za mało zapraszamy Jezusa do uczestnictwa w naszym codziennym życiu, że liczymy tylko na swoje słabe, ludzkie siły, a potem często wołamy do Niego, gdy już jest nam bardzo źle.

Na kolejny egzamin wybrałam sobotę, 26 kwietnia, w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia i jednocześnie kanonizacji Jana Pawła II, a w oczekiwaniu rozpoczęłam szturm do Nieba za przyczyną naszego Ojca Świętego, św. Józefa i dusz czyśćcowych. Tymczasem zbliżała się Wielkanoc, stojąc w Wielki Piątek do spowiedzi, w nowym modlitewniku trafiłam na fragment Ewangelii o św. Piotrze, doświadczonym przecież rybaku, który jednak przez całą noc nie złowił nic, bo zabrakło w jego łodzi Chrystusa. Wtedy już wiedziałam co robić, zaczęłam prosić Jezusa o pomoc, ale inaczej niż wcześniej, przede wszystkim dziękując za wszystkie otrzymane już łaski, jak i też za różne niepowodzenia, za wszystko, co mnie
w życiu spotkało, dobrego i złego, również za te dwa niezdane egzaminy. Mówiłam Panu, że On na pewno wie, co z tym wszystkim zrobić i że tak naprawdę liczę tylko na Niego i Jego Nieskończone Miłosierdzie i że moje umiejętności nie są kluczowe, że to nie ma znaczenia, czy umiem jeździć czy nie, bo i tak może wydarzyć się wiele rzeczy, jak np. gorsze samopoczucie danego dnia, niemiły egzaminator, pokona mnie stres i że bez Jego pomocy po prostu nie zdam. Dokupiłam oczywiście dodatkowe godziny jazdy w szkółce, ale przede wszystkim po Świętach zaczęłam jeździć przed pracą na poranne Msze, wszystko to zawierzałam Jezusowi i Jego Najmilszej Matce z wielką nadzieją, ale jednocześnie przekonaniem i dziwną radością, że niezależnie od wyniku tego egzaminu, to tym razem chociaż z Bogiem w sercu pojadę. Na piątkowej Mszy przed egzaminem znowu to samo czytanie Ewangelii o nieudanym połowie św. Piotra i interwencji Jezusa. Obiecałam wtedy, że jeżeli zdam, to będę dawać świadectwo o tym, czyja to tak naprawdę zasługa i że przed odbiorem prawa jazdy dokupię jeszcze 5 dodatkowych godzin i zamieszczę swoje świadectwo w Internecie.

Pomimo stresu przed egzaminem czułam jakiś dziwny spokój i opanowanie, zdałam się całkowicie na łaskę Jezusa Miłosiernego. Tym razem zadania na placu wykonałam poprawnie i jak usłyszałam komendę wyjazdu z WORD-u i włączenia się do ruchu to zaczęłam z wdzięczności odmawiać „Chwała Ojcu...” dziękując za to, że w ogóle wyjechałam na miasto i za wszystko, co się wydarzy. Modliłam się tak przez całą drogę, tą jedną, jedyną modlitwą. Cały przebieg tego egzaminu nie był przypadkiem, miałam wrażenie, że to wszystko było wymodlone, pomimo południowych godzin ulice były prawie puste, nikogo nie było na żadnym przejściu dla pieszych, a egzaminator ograniczył się jedynie do wydawania poleceń i wybrał dla mnie trasę, którą bardzo rzadko jeździłam z instruktorem, ale za to o wiele łatwiejszą! Oczywiście były momenty gorsze, kiedy myślałam, że już nie zdam, ale cały czas czułam tak bardzo fizycznie, że Ktoś nade mną czuwa i na szczęście udało mi się nie popełnić poważnych błędów, które skutkują przerwaniem egzaminu. Jak usłyszałam „WYNIK POZYTYWNY” to wiedziałam, że jest to jeden ze spektakularnych cudów mojego życia i że tegoroczne Święto Miłosierdzia będzie wyjątkowe, bo tak naprawdę to mam za co dziękować i nie chodziło mi tylko o ten egzamin.

Uświadomiłam sobie, że często mówimy Panu Bogu, co chcielibyśmy i POWINNIŚMY naszym zdaniem od Niego otrzymać, a zapominamy dziękować za to co już mamy, bo pewne rzeczy wydają nam się takie oczywiste, a tymczasem wszystko od Niego pochodzi. Miałam przecież bardzo trudny przebieg ciąży z różnymi powikłaniami i zatruciem ciążowym, synek już słabo oddychał jak robili mi cesarskie cięcie, ale otaczał mnie wtedy szeroki krąg modlitewny i wierzę, że tylko dzięki temu lekarze zdążyli dosłownie w ostatniej chwili. Chyba nie umiałam wtedy za to właściwie podziękować. Za to teraz często zaglądam do kościoła w ciągu dnia albo rano i przed Najświętszym Sakramentem dziękuję Jezusowi za wszystkie łaski, za męża, pracę, rodziców, a w szczególności za każde jedno uderzenie serduszka mojego synka Karolka, bo to jest po prostu WIELKI CUD, uproszony między innymi za wstawiennictwem Jana Pawła II.

Moje życie nie jest wolne od różnych kłopotów, wręcz przeciwnie, ale stałam się bardziej radosna i pełna nadziei. Od czasu tego egzaminu dzień rozpoczynam zawierzeniem się Przenajdroższej Krwi Chrystusa i modlitwą za dusze czyśćcowe i wydaje mi się, że zupełnie inaczej układają się sprawy w ciągu dnia. To też jest kolejny cud, że Chrystus posłużył się niby tak przyziemną, choć dla mnie tak ważną sprawą jak egzamin prawa jazdy, żeby otworzyć mi oczy i pokazać, że mam z czego się cieszyć, a jak dziękuję tak szczerze i gorąco to równie wiele otrzymuję w tej zwykłej szarej codzienności tylko trzeba umieć to dostrzec.

CHWAŁA PANU!- Justyna

« 1 »