Ostatnio świat obchodził dwa wielkie zwycięstwa: w Warszawie - nad komunizmem, w Normandii - nad Niemcami. Śledząc jedne i drugie obchody, zwyczajnie, po ludzku, trafiał człowieka szlag. A co na to Duch Święty?
08.06.2014 13:56 GOSC.PL
Zesłanie Ducha Świętego to takie zwycięstwo prawdy 50 dni później. W dodatku jest to zwycięstwo nie takie, jakiego niektórzy by się spodziewali.
Jezus podczas swojej męki został niemiłosiernie pobity, stłamszony, wyszydzony i w końcu zabity. Nawet Jego uczniowie zwątpili w Jego moc i pouciekali. Zatem, kiedy przyszedł dzień zmartwychwstania, aż się prosiło, żeby Jezus stanął przed Piłatem, przed Kajfaszem, przed Wysoką Radą, przed tymi, którzy jeszcze w piątek na Niego pluli i powiedział pokazując im swoje rany: "I co, łyso wam teraz?". Jednak Jezus tego nie zrobił.
Ukazuje się swoim uczniom, bez większych fajerwerków i w dodatku mówi im: "Będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze - Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna". I znowu następuje 50 długich dni niepewności, lęku, poczucia porażki. A kiedy w końcu Duch Prawdy przychodzi, zwycięstwo znowu nie jest takie, jakiego by się oczekiwało. Tylko jeden z obecnych dożywa sędziwej starości. Reszta "źle kończy", niektórzy całkiem szybko.
Oglądając w telewizji "przepiękne" obchody 25-lecia "odzyskania wolności" przed Zamkiem Królewskim w Warszawie trafiał mnie szlag. Nie wiem, jak inni, ale ja podczas przemówień obu prezydentów słyszałem w tle chichot salw honorowych wystrzelonych zaledwie przed tygodniem na cześć generała.
Podobnie czułem się oglądając obchody w Normandii. Już nie mówię o tym, że nikt nigdy nie przyznał oficjalnie, że ci, którzy razem wtedy walczyli, za chwilę jedni drugich sprzedali; że alianci dogadali się z ludożercą Stalinem, któremu ściskali rękę, gdy ten uciskał miliony swoich poddanych. Najlepsze było wspólne "rodzinne" zdjęcie, na którym obok siebie, w odległości liczonej zaledwie w metrach, stali Obama, Cameron, Hollande, Merkel, Poroszenko i... Putin. Wszyscy uśmiechnięci, wesoło gaworzący o międzynarodowej polityce. I znów, szlag mnie trafiał.
50 dni po zmartwychwstaniu, Apostołów też trafił szlag (z niem. Schlag: uderzenie, cios). Dzieje Apostolskie opisują to tak: "Nagle rozległ się szum z nieba, jakby gwałtownie wiejącego wiatru. I napełnił cały dom, w którym przebywali". To było naprawdę mocne "uderzenie". Na tyle mocne, że wątpiący i zalęknieni dotychczas Apostołowie zaczęli prawdę głosić.
Od 2 tys. lat jest ona głoszona, jednocześnie ciągle tłamszona, wyszydzana, a ci, którzy ją głoszą, często "źle kończą". Nie triumfuje ona w parlamentach, podczas spotkań na szczycie, ani w podręcznikach do historii. Ale dlatego, że są ci, których trafił szlag "gwałtownie wiejącego Wiatru", dociera ona do serc wielu ludzi, którzy dzięki temu, mimo hałaśliwej propagandy głównego nurtu, nie dają się zrobić w konia.
Pięćdziesiątnica przypomina mi, że wobec oczywistych kłamstw, obłudy i pogardy dla prawdy: ewangelicznej, historycznej, naukowej, każdej, musi nas trafić szlag. Ale nie taki szlag, który rodzi chęć odwetu i triumfu przez górowanie. Nie taki szlag, który sprawia że ręce opadają, że nic się już nie chce, że wszystko obojętnieje i człowiek zaczyna myśleć: "po co ja się będę wychylał?". Szlag Ducha Świętego pozwala zrozumieć i przyjąć, że prawda nigdy nie zwycięży na zasadzie: "I co, łyso wam teraz?".
Myślę, że nie będzie na tym świecie, ani za naszego życia, ani w następnych pokoleniach ostatecznego, dobitnego, globalnego i wyraźnego zwycięstwa prawdy. Jej zwycięstwo dokonuje się zupełnie inaczej. W dzień Pięćdziesiątnicy prawda zaczęła być z mocą głoszona i to jest jej zwycięstwo. Głoszenie prawdy to ciągła budowa, która nigdy, na tym świecie, nie zostanie dokończona. Chodzi tylko o to, żeby nie została przerwana.
A niech nas wszystkich szlag trafi... tzn. przyjdź Duchu Święty! :)
ks. Wojciech Parfianowicz