Prawdziwi zwycięzcy wyborów

Europejscy politycy mogą nie wybrać Jean-Claude Junckera na szefa Komisji Europejskiej. Media zagraniczne wspominają o kandydaturze Donalda Tuska.

W Polsce w kontekście wyborów do Parlamentu Europejskiego komentuje się głównie zwycięstwo o włos Platformy Obywatelskiej nad Prawem i Sprawiedliwością, sukces Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego i porażki Europy Plus Twój Ruch, Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry i Polski Razem Jarosława Gowina. Przez cały poniedziałek politycy i dziennikarze czekali z zapartym tchem na ostateczne wyniki wyborów – nie zauważając, że podawane wyniki cząstkowe (prócz tych najwcześniejszych) nie różnią się ani o jotę od wyników sondaży exit-polls, jeśli chodzi o rozkład mandatów. Nie zmieniły ich także wyniki ostateczne - a to przecież było najważniejsze.

W PE zabraknie kilku aktywnych w ubiegłej kadencji europosłów, takich jak Konrad Szymański z PiS, który nie kandydował, czy Bogusław Sonik i Paweł Zalewski z PO, którym wyborcy odmówili wystarczającego poparcia. Z brukselskich apanaży zrezygnować będą musieli także europosłowie „dietetyczni”, tacy jak Adam Bielan (PR), Michał Kamiński (PO) i Jacek Kurski (SP), znani głównie z komentowania polityki krajowej. Mnie szczególnie cieszy uzupełnienie składu delegacji PiS o Marka Jurka i socjologa prof. Zdzisława Krasnodębskiego, którzy, zajmując się różnymi tematami, mogą być solidnym uzupełnieniem swojej frakcji. Wielu nowych europosłów to zupełna niewiadoma.

Zmiana liczby mandatów zdobytych przez poszczególne partie tylko nieznacznie wpłynie na układ sił w PE – to, czym my się fascynujemy, czyli wyniki na krajowym podwórku, ma dla całej Unii takie znaczenie jak wyniki wyborów w Hiszpanii, znacznie mniejsze zaś niż wyniki elekcji w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Francji czy Niemczech. Przyjrzyjmy się więc temu, co w tych wyborach ma znaczenie istotne, czyli ich wynikowi ogólnoeuropejskiemu. Niewielką większością mandatów nad konkurentami przeważać będzie chadecka frakcja Europejskiej Partii Ludowej, drugie miejsce zajęli socjaldemokraci. W całej UE poparcie spadło dla wszystkich sił euroentuzjastycznych, umocnili się z kolei eurosceptycy, zwłaszcza z prawej strony sceny politycznej (w Wielkiej Brytanii i Francji wygrali prawicowi eurosceptycy, w Grecji – skrajna lewica). Jednak i oni, dysponując łącznie ok. 120 mandatami, nie będą mieli większego wpływu na decyzje podejmowane przez Parlament. Kto zatem będzie go miał? Jak zwykle – wielka koalicja chadeków z socjaldemokratami. Ale i to się może zmienić, bo wspólnie dysponują jedynie niewielką większością. Częściej niż do tej pory będą musieli sięgać po wsparcie innych sił prounijnych – liberałów i zielonych.

Wybory do PE miały także rozstrzygnąć, kto zostanie nowym przewodniczącym Komisji Europejskiej. Wygrała je EPL, więc palma pierwszeństwa powinna przypaść jej kandydatowi, Luksemburczykowi Jean-Claude Junckerowi. Tymczasem już część szefów rządów państw członkowskich (a to od nich zależy, na jaką kandydaturę głosować będzie PE) opowiedziała się przeciwko temu politykowi. O ile bowiem głos Davida Camerona, który jako kontestator dwóch największych frakcji potencjalnie może sprzeciwiać się każdej kandydaturze, można uznać za mniej istotny, o tyle symptomatyczne jest to, że sprzeciw wobec Junckera zapowiedział także premier Węgier Victor Orban. Warto przypomnieć, że jego Fidesz należy do EPL – jest to więc rebelia w obozie europejskiej centroprawicy.

Nie jest wykluczone, że przywódcy europejscy powiedzą wyborcom, że z tymi kandydaturami na szefa PE to tak naprawdę żartowali i oni sami lepiej wiedzą, kogo należy wybrać na szefa KE. Media zagraniczne już spekulują, kim on może być – wśród potencjalnych kandydatów można znaleźć m.in. szefową Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christie Lagarde, premiera Irlandii Endę Kenny’ego, a także… Donalda Tuska. Gdyby politycy europejscy zdecydowali się na polskiego premiera, znaczyłoby to o wiele więcej niż zwycięstwo PO nad PiS o ułamek procenta.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Stefan Sękowski