Celem Władimira Putina jest wywołanie wojny domowej na Ukrainie by pokazać, że państwo to nie jest w stanie samo funkcjonować - przekonuje b. doradca prezydenta Rosji Andriej Iłłarionow. Jego zdaniem cała operacja została zaplanowana, a nieudolność Kijowa pogarsza sytuację.
Iłłarionow, obecnie związany z waszyngtońskim konserwatywnym ośrodkiem Cato Institute, był jednym z głównym doradców ekonomicznych prezydenta Putina i negocjował przyjęcie Rosji do grupy najbardziej uprzemysłowionych krajów świata (G8). Rozstał się z rosyjskim rządem w 2005 r.
"Celem (Rosji - PAP) jest zdestabilizowanie Ukrainy, zapoczątkowanie wojny domowej i po tym, jak ona przez dłuższy czas potrwa, jeszcze raz ogłoszenie reszcie świata, Europie, że Ukraina nie istnieje dłużej jako niezależne państwo: nie jest prawdziwym państwem, tylko upadłym, bez żadnych poważnych instytucji, bez żadnych umów bezpieczeństwa, gdzie nie ma rządów prawa" - uważa Iłłarionow.
Jego zdaniem pierwszym krokiem, by rozpocząć wojnę domową na Ukrainie było strzelanie do ludzi na Majdanie w Kijowie. Drugim krokiem była aneksja Krymu, a teraz ma temu służyć destabilizacja obwodów donieckiego i ługańskiego na wschodzie kraju.
Zwrócił uwagę, że "mapa drogowa" rozwiązania kryzysu ukraińskiego zaproponowana przez szwajcarską prezydencję w OECD nie wspomina w ogóle o Krymie i przewiduje rozwiązania, których od początku chciał Kreml. "To stuprocentowe zwycięstwo Putina zaakceptowane przez Zachód" - ocenił Iłłarionow.
Według niego problemem Zachodu jest to, że nie rozumie, iż to co się dzieje między Rosją, a Ukrainą to wojna. Zwrócił uwagę, że we wszystkich publikacjach obecną sytuację określa się mianem "kryzysu ukraińskiego" lub "kryzysu na Ukrainie".
"To bardzo poważne zwycięstwo propagandy Putina. On starał się twierdzić, że mamy do czynienia z wewnętrznym problemem Ukrainy i powinny być jakieś międzynarodowe ciała, które kontrolowałyby lub w jakiś sposób zarządzały Ukrainą z udziałem UE, USA Rosji itd., że Ukraińcy nie są w stanie sami zarządzać swoimi sprawami. Jak na razie Putin odnosi sukces w propagowaniu tego przesłania" - powiedział Rosjanin.
W jego ocenie Moskwa może liczyć na niektóre kraje UE w tej sprawie. Zwrócił uwagę, że premier Węgier w czasie, gdy na wschodzie Ukrainy działały prorosyjskie bojówki ogłosił, że chce specjalnego statusu dla mniejszości węgierskiej na Ukrainie. "Jestem absolutnie przekonany, że czas na takie apele właśnie teraz jest niewłaściwy" - zaznaczył.
Iłłarionow krytycznie patrzy też na dotychczasowe działania władz w Kijowie w reakcji na rosyjską agresję. Jego zdaniem, Krym został utracony w spektakularny sposób, przez błędne decyzje samych władz Ukrainy, które nie dały wojsku rozkazu, by broniło półwyspu.
"Władze w Kijowie sprzedały, niestety nie mogę użyć innego sfomułowania, Krym Putinowi. Nie wydały jednego możliwego rozkazu dla ukraińskiego wojska na Krymie - by stawiało opór. Ukraińskie wojsko, którego na Krymie było 18 tys., nie zrobiło nic. (...) Nie mogę przypomnieć sobie żądnego przykładu w najnowszej historii, w którym terytorium zamieszkiwanie przez 2,5 mln osób byłoby utracone w tak łatwy sposób" - zaznaczył.
Analityk skrytykował też ukraiński rząd za to, że jeszcze do niedawna sprzedawał sprzęt wojskowy Rosji, praktycznie nie nakładając na swojego agresora żadnych sankcji. "To absurdalna sytuacja, że kraj jest w czasie wojny, jest pod atakiem, jego cześć została zaanektowana, a ukraińskie firmy wysyłają sprzęt wojskowy agresorowi" - mówił Iłłarionow.
Zwrócił też uwagę, że brak obostrzeń wizowych dla obywateli rosyjskich przyczynił się do tego, że na wschodzie Ukrainy pojawiły się grupy tzw. prorosyjskich separatystów, którzy byli de facto obywatelami Rosji. "To nowy rodzaj wojny, nie musisz przekraczać granicy z bronią w ręku, możesz to zrobić w cywilnym ubraniu, a potem uzbroić się już na Ukrainie" - zauważył Iłłarionow.
Wywiad został udzielony PAP oraz kilku innym redakcjom europejskim podczas konferencji GlobSec w Bratysławie.