Autora „Powidoków” poznałem kilkanaście lat temu w scenerii jakby przeniesionej z jego mistrzowskiej prozy. Restauracja rybna „Mesa” na warszawskim placu Zbawiciela, wyjątkowo uprzejmy kelner, na stole dorsz w galarecie i butelka wódki.
Pamiętam, że idąc na spotkanie, obawiałem się, że Marek Nowakowski, znany ze swego zamiłowania do peryferyjnego autentyzmu, wyszydzi „świętoszkowatego” szczeniaka, a moi koledzy chętnie ten ton podchwycą. Ale nic takiego nie nastąpiło. Słynny pisarz okazał się człowiekiem niezwykle bezpośrednim. Od anegdot z życia literackiego, które wyciągał jak króliki z kapelusza, potrafił płynnie przechodzić do wnikliwych pytań. Interesowały go nasze lektury, fascynacje historyczne, refleksje o współczesnej Polsce. Dziś nie istnieje już knajpa, w której spędziliśmy ten niezapomniany wieczór. Na placu Zbawiciela sterczy tęczowa instalacja, mająca przekonać bywalców lokalnego bazarku do ideologii gender. Nie ma też wśród nas pana Marka. Mistrz realizmu w prozie i „charakterniak” w życiu zmarł w piątek 16 maja w Warszawie. Miał 79 lat. Zawsze mocno wierzył w literaturę, którą traktował jako przestrzeń osobistej niepodległości. W PRL inspirowały go luki w komunistycznym systemie: środowiska „badylarzy”, „doliniarzy” i innych „królów życia”. Kochał peryferyjne dzielnice Warszawy, a swoje spostrzeżenia potrafił przerobić na soczystą, realistyczną prozę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel