Wojciech Jaruzelski niech żyje

Gdy w tabloidach poszła wieść o śmierci byłego dyktatora, wielu „konserwatystów” zareagowało gorzej, niż zareagowaliby najgorsi nihiliści.

Generał Wojciech Jaruzelski w środę jakoby umarł, ale niebawem okazało się, że jednak żyje. Zanim jednak wyszło na jaw, że wiadomość o jego śmierci jest „przesadzona”, wiele osób, przyznających się do konserwatywnych poglądów, zdążyło wyrazić w internecie swoją radość. Pod informacjami o śmierci byłego dyktatora sporo było takich wpisów, których nawet cytować wstyd. Wynika z tego, że całkiem spora część ludzi powołujących się na wartości chrześcijańskie, zupełnie nie łapie, o co chodzi z tym chrześcijaństwem.

Bo – najprościej mówiąc – chodzi o to, żeby Wojciech Jaruzelski był zbawiony. Żebyśmy się razem z nim spotkali w niebie, o to chodzi. Gdyby miało się stać inaczej – to byłaby nasza wspólna klęska. A i nasza wspólna wina. Każdy chrześcijanin wie chyba, że jego modlitwy mają wpływ na bliźnich. Maryja w Fatimie mówiła, że wiele dusz ginie, bo nie ma nikogo, kto by się za nie modlił i ofiarował.

Niezależnie od wszystkich zarzutów, jakie można postawić Wojciechowi Jaruzelskiemu, w obliczu jego obecnego stanu wszystko to musi iść na bok. Ten człowiek musi zostać powierzony Bożemu miłosierdziu. I powinien powierzyć go każdy, kto przyznaje się do Chrystusa. Nikt nie powinien zginąć, bo wolą Bożą jest, żeby wszyscy ludzie byli zbawieni. Ludzie, którzy życzą komukolwiek piekła, nie wiedzą, co mówią. A na dodatek ściągają przekleństwo także na siebie. Bo złorzeczenia sprawiają zło, a kto sieje zło, ten będzie je także zbierał.

Można mieć dowolne pretensje, można różne rzeczy o kimś gadać, ale przenigdy nie wolno życzyć komuś śmierci wiecznej. Jeśli ktoś nie życzy KAŻDEMU zbawienia, ten nie jest godzien nazywać się chrześcijaninem.

A trzeba jeszcze i o to zapytać siebie samego: gdybym miał życie Jaruzelskiego, gdybym doświadczył tego, czego doświadczył on, gdybym był poddany takim pokusom, jakie spadły na niego – kim byłbym? Czy mogę być pewien, że poszedłbym inną drogą? A może zrobiłbym jeszcze gorsze rzeczy?

Pod koniec 2010 roku Wojciech Jaruzelski w liście do prezydenta Komorowskiego pisał: „Ja już tylko kandyduję do miejsca, w którym wszyscy – wcześniej czy później – się znajdziemy”. Chodziło mu o cmentarz.

To przeraźliwie smutne, gdy człowiek po wielu zaszczytach widzi, że przed nim już tylko pustka, gdy tymczasem powinno być odwrotnie. Ale to poczucie beznadziei naszego brata Wojciecha (bo teraz, przynajmniej w czasie jego odchodzenia, tylko tak o nim powinniśmy myśleć) jest fałszywe. Ono nie oddaje prawdy. Bo prawdą jest to, że miłosierne serce Jezusa wyrywa się, żeby mu przebaczyć. Ale on musi Mu odpowiedzieć. A tego bez łaski Bożej nie zdoła zrobić.

Polityka ważna rzecz. Rozliczenia ważna rzecz. Ale tylko w porządku ziemskim. Gdy będziemy umierać, wszystko to okaże się nic nie warte, jeśli nie będzie w jakiś sposób prowadziło do nieba.

Teraz jest czas, żeby zmówić za Wojciecha Jaruzelskiego koronkę do Miłosierdzia Bożego, życząc mu najlepszego: nieba. Oby za nas też ktoś się pomodlił. Bo choć może nie narobiliśmy tylu złych rzeczy na taką skalę, to nie skala ma znaczenie przed Bogiem. On czeka na najmniejszy gest dobrej woli, na choćby iskierkę skruchy – jeśli to znajdzie, w mgnieniu oka pokonuje cały dystans, dzielący Go od nas. Nie ma wtedy znaczenia, jak daleko byliśmy. Jest dla Wojciecha Jaruzelskiego nadzieja. Ta sama, która jest dla nas.

Niech żyje Wojciech Jaruzelski. Wiecznie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak