Nie oglądam właściwie konkursów Eurowizji, ponieważ dla mnie od dawna nie jest to konkurs artystyczny, lecz przedziwny coroczny ranking układów i układzików, których nie rozumiem. W tym roku postanowiłam jednak śledzić przebieg i wyniki konkursu, najpierw ze względu na kontrowersyjną piosenkę polską, a potem głównie ze względu na piosenkę reprezentującą Austrię. Celowo piszę o piosence, bo nie wiem, czy osoba śpiewająca była reprezentantem czy reprezentantką tego kraju. Nie jestem zapewne oryginalna w moim spostrzeżeniu.
Nikt chyba nie był zaskoczony wynikiem konkursu, ale przyznam, że występ zwycięzcy był dla mnie szokujący i odrażający jednocześnie, chociaż z każdą minutą przedstawiania wyników głosowania mój mózg przygotowywał się na ten wstrząs. Dzień później z nadzieją, że o wyniku konkursu przesądzili jurorzy, a więc garstka osób myśląca w taki, a nie inny sposób, czytałam z uwagą rankingi głosowania. Niestety, okazuje się, że widzowie również postawili na Conchitę…
Taka jest zatem nasza euro-wizja? Tak ma wyglądać w przyszłości Stary Kontynent? Takich obywateli Europy pragniemy?
Jestem nauczycielką języka hiszpańskiego, więc od razu zwróciłam uwagę na imię „wykonawcy” piosenki. Conchita, czyli zdrobnienie od hiszpańskiego imienia Concepción nadawanego dawniej w Hiszpanii dla oddania wielkiej czci Maryi i dogmatowi o Niepokalanym Poczęciu. Dla mnie to nie jest przypadek. Tak samo, jak niej jest przypadkowe stylizowanie się na postać długowłosego szczupłego mężczyzny o delikatnych rysach z brodą. Wszystko w krzywym, prześmiewczym i bluźnierczym zwierciadle.
Święci Patroni Europy, módlcie się za nami!
Agnieszka Grzyśka