Mają swój język, swoją przeszłość i obyczaje. Coraz częściej są z nich dumni i chcą się nimi chwalić.
Podczas słupskiego Dnia Kaszubskiego w Szkole Podstawowej nr 2 tego było zupełnie jak w kaszubskiej chëczy: kolorowo, gwarnie i gościnnie. Gości też nie zabrakło. Na słupskie świętowanie przyjechali m.in. z Lipnicy, Tuchomia czy Lęborka, przywożąc ze sobą muzykę. – To jest burczybas, instrument, który występuje tylko w ludowych kapelach kaszubskich. Drugi, obok diabelskich skrzypiec tak bardzo charakterystyczny – wyjaśnia Ludwik Szreder, muzyk z Tuchomia, pokazując beczkę z ogonem, której tajemnicze przeznaczenie próbowali rozszyfrować rezolutni kilkulatkowie. Kitę z końskiego włosia polewa się wodą, a potem cała sztuka polega już na tym, żeby ciągnąć i nie urwać ogona. – Wydaje się proste, ale wcale takie nie jest. Do opanowania tej sztuki potrzeba trzech pokoleń grajków – śmieje się pan Ludwik. Oczywiście sam odziedziczył ją po dziadku i ojcu. – Jeszcze lepszy głos wydaje ogon zrobiony ze świńskiego pęcherza, ale szybko się zużywa – mówi fachowiec. Zanim razem z kapelą pojawi się na scenie, żeby zaprezentować, jak ważnym instrumentem jest burczybas, rozmawiamy o tym, czy powoli wraca, a może właśnie dopiero się rodzi moda na „bycie Kaszubem”. – O wiele łatwiej jest ludziom z zewnątrz, którzy do nas przyjeżdżają, bo często sami Kaszubi nie zdają sobie sprawy, jakim skarbem jest kultura, którą mają. Dawniej częściej było słychać język kaszubski. Dla moich rodziców, chociaż urodzili się w Niemczech, to był pierwszy język. Ciągłość kulturowa została przerwana w latach 80. ubiegłego wieku, chociaż i wcześniej Kaszubi lekko nie mieli: dla Polaków byliśmy za mało polscy, dla Niemców – za mało niemieccy – zauważa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Karolina Pawłowska