Tu-154M rozpadł się w powietrzu - to jedna z podstawowych tez kolejnego raportu zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską. Świadczyć ma o tym układ szczątków salonki rozrzuconych na obszarze o promieniu 30-50 metrów i ich stan, m.in. nadpalenia od wewnątrz.
W raporcie, do którego dotarła PAP, znajduje się też m.in. relacja kilkudziesięciu osób opisujących ostatnie chwile przed katastrofą. Tezę o rozpadzie samolotu nad ziemią mają potwierdzać prezentowane w dokumencie wyniki badań polskich archeologów, zgodnie z którymi pod Smoleńskiem znaleziono ponad sześćdziesiąt tysięcy szczątków maszyny, często o powierzchni kilku centymetrów kwadratowych.
Ustaleniom raportu pt. "Cztery lata po Smoleńsku. Jak zginął prezydent RP" poświęcone było czwartkowe posiedzenie zespołu. "Smoleńsk to gorzej niż zbrodnia" - powiedział szef zespołu Antoni Macierewicz (PiS) na początku posiedzenia. "Nie zdarzyło się dotąd w historii świata, by jakikolwiek rząd i prokuratura włożyły tyle wysiłku, żeby nie dojść do prawdy" - dodał. Stwierdził też, że wiele wysiłku włożyły też media, by atakować rodziny ofiar, a także tych, "którzy chcą dojść do prawdy".
"Zbrodnia smoleńska woła o prawdę do nieba, bez względu, jakich słów użyjemy" - dodał. Macierewicz poinformował, że materiał dowodowy zebrany przez zespół zostanie w piątek przekazany prokuraturze.
Pełnomocnik części rodzin ofiar mec. Piotr Pszczółkowski mówił m.in. o stanie postępowań dot. katastrofy smoleńskiej. Według niego, śledztwo, które prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, mimo starań rodzin nie dało na razie odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak doszło do katastrofy. Jak ocenił, działania prokuratury były często dezinformacją, która dzieliła społeczeństwo.
Według Pszczółkowskiego kwestia badania materiałów wybuchowych nie jest definitywnie zamknięta. Ocenił, że opinia Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego jest "niepewna" i musi być uzupełniona. Mówił o braku informacji dotyczących sprzętu wykrywającego materiały wybuchowe, a także błędnej - jego zdaniem - metodologii badań. Zapowiedział, że pełnomocnicy rodzin będą wnosić o uzupełnienie opinii.
Zwrócił uwagę, że nie są zamknięte wątki dot. fałszowania rejestratorów lotów, a także uderzenia samolotu skrzydłem w brzozę. Pszczółkowski mówił też, że polscy prokuratorzy nie byli przy oględzinach zwłok, przy pobieraniu próbek i oględzinach miejsca katastrofy w Smoleńsku. Podkreślił, że oryginały rejestratorów i wrak są konieczne, by zakończyć w wiarygodny sposób wyjaśnianie katastrofy.
Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, mówiła m.in. o tych, którzy "obrażają polskich lotników". Oceniła, że nadszedł czas, aby zwierzchnik sił zbrojnych, prezydent Bronisław Komorowski zwrócił honor jej mężowi i zabrał głos w jego obronie.
W posiedzeniu zespołu nie brał udziału prezes PiS Jarosław Kaczyński. Macierewicz powiedział dziennikarzom, że Kaczyński "miał inne obowiązki". Dodał, że prezes PiS zapoznał się z raportem. "Bardzo wysoko go ceni" - zapewnił.
Macierewicz udowadniał podczas posiedzenia, że przynajmniej cztery elementy samolotu znaleziono przed brzozą. Przekonywał, że doszło do co najmniej dwóch eksplozji samolotu w powietrzu. "Jaki był charakter eksplozji, co ją spowodowało, tego jeszcze nie wiemy" - powiedział później dziennikarzom.
We wstępie 200-stronicowego raportu Macierewicz pisze, że po czterech latach od katastrofy przedstawiciele administracji rządu "i powolnej mu prokuratury" wciąż nie chcą uczciwie zbadać, jak zginęła elita państwa polskiego. Zarzuca premierowi Donaldowi Tuskowi, że już 10 kwietnia 2010 r. miał "unikatową wiedzę" od rosyjskich władz o przebiegu katastrofy, którą nie podzielił się z prokuraturą.
Z kolei szefowi MSZ Radosławowi Sikorskiemu zarzuca, że po tragedii okłamał Jarosława Kaczyńskiego i "okłamuje nadal polskie organa ścigania i opinię publiczną".
"W rozmowie, którą przeprowadził z Jarosławem Kaczyńskim około 30 minut po tragedii, minister spraw zagranicznych nie miał wątpliwości, co się stało i kto jest za to odpowiedzialny. Winni mieli być polscy piloci, którzy sprowadzili Tu-154M zbyt nisko, zaczepili o drzewa i w ten sposób doprowadzili do odwrócenia samolotu do góry kołami i do katastrofy. (..) Rzecz w tym, że istnieją zapisy rozmów prowadzonych przez kontrolerów na wieży w momencie katastrofy. I nie ma tam mowy o drzewie niszczącym skrzydło Tu-154M ani o autorotacji samolotu, nie podnosi się tam także winy polskich pilotów" - napisał Macierewicz.
"Tusk milczał godząc się na oszustwa, Sikorski kłamał aktywnie wspierając Putina w jego ataku na polskich pilotów i na Polskę" - stwierdził szef zespołu.
Macierewicz podkreśla, że najważniejszym ustaleniem raportu są wyniki analizy zdjęć szczątków Tu-154M, "które pokazują jak doszło do wybuchu i zniszczenia salonki prezydenckiej". Szef zespołu napisał, że salonka została rozerwana nad ziemią, a jej fragmenty znaleziono na obszarze o promieniu 30-50 metrów.
W rozdziale zatytułowanym "Jak zginął Prezydent RP: corpus delicti pod nogami D. Tuska" znajduje się kilkadziesiąt zdjęć. Jedno z nich przedstawia - według autorów raportu - "rozbitą i okopconą szybę okna prezydenckiej toalety". Jak zaznaczają, jest widoczna "rozerwana i nadpalona tapicerka wewnętrzna" oraz "wydmuchnięte ocieplenie i konstrukcja burty". Na innych fotografiach widać m.in. "widok fragmentu prawej burty od strony wewnętrznej", "wyrwane drzwi salonki prezydenckiej", a także rozerwane otwory: drzwiowy i okienny, które - jak czytamy w opisie - są "wywinięte na zewnątrz i do góry poszycia". W raporcie znajduje się też zdjęcie z opisem "wyrwany, rozerwany i nadtopiony panel wewnętrznej tapicerki kadłuba Tu-154M".
Autorzy przekonują, że "oba uzupełniające się fragmenty obramowania okna salonki prezydenckiej zostały zlokalizowane w odległości 28 metrów od siebie, w kierunku prostopadłym do kierunku przemieszczania się Tu-154M". "Takie wzajemne położenie jednoznacznie wskazuje na eksplozyjny charakter przemieszczenia się ich na miejscu zdarzenia" - czytamy.
Jeden z rozdziałów raportu to zebrane relacje 46 świadków opisujących eksplozję Tu-154M. "Usłyszałem dźwięk silnika jakiegoś samolotu, następnie przytłumiony huk, niejako trzask. W tym też momencie dostrzegłem ciemniejszy punkt we mgle, jakby dym, po czym w mgnieniu oka pojawiła się tam kula ognia, która zapadła się do środka i zniknęła" - to świadectwo mieszkańca bloku naprzeciwko radiolatarni.
Wśród świadków jest też załoga Jaka-40, który wylądował wcześniej na lotnisku.
W raporcie znajduje się też opracowanie duńskiego inżyniera Glenna Joergensena, który przekonuje na podstawie aerodynamicznej analizy przebiegu wydarzeń ostatnich sekund lotu, że teza o wykonaniu przez samolot beczki jest fałszywa. "Samolot przeleciał nad brzozą na wysokości ponad 30 metrów, a poza tym oderwanie nawet 4-6 metrowego fragmentu skrzydła nie mogło być przyczyną takiej katastrofy" - czytamy w raporcie.
Z kolei nawigatorzy Kazimierza Grono i Wiesław Chrzanowski stwierdzają, że przyczyną tragedii były błędy i świadome działania rosyjskich nawigatorów, a nie postępowanie polskich pilotów. "Przyczyną zejścia samolotu Tu-154M poniżej ścieżki zniżania oraz odchylenie od głównego kierunku lądowania była zła praca nawigatorów KSL (kierownik systemu lądowania -PAP), którzy pod wpływem osób trzecich wybrali zły system sprowadzania samolotu, a następnie podawali polskim pilotom fałszywe informacje" - czytamy w raporcie.
Pozostałe rozdziały są poświęcone m.in. analizie zniszczenia wybranych fragmentów lewego skrzydła oraz obecności funkcjonariuszy SPECNAZU na miejscu katastrofy. Jak czytamy w raporcie, pierwsze relacje mówią o pojawieniu się funkcjonariuszy o godzinie 10:23.