Poważny kryzys międzynarodowy to dla mediów swoiste katharsis.
13.03.2014 09:53 GOSC.PL
Świat oglądany przez ekran telewizora czy laptopa wygląda dziś inaczej, a wraz z nim nasza chata (bynajmniej nie z kraja). Robi się bardziej serio, kompletnie nieistotne stają się spory, jeszcze wczoraj rozgrzewające Sieć do białości. Oczywiście dla najbardziej rozgrzanych fechtunkiem nie jest to jeszcze moment, by publicznie ogłaszać rozejm. Pewne słowa wciąż nie przechodzą przez gardło. Ale i tak jest ewidentny postęp. Można wreszcie czytać analizy o realnych, a nie wydumanych zagrożeniach, słuchać komentarzy nie o ludziach, ale o sprawach. Ważnych sprawach. Choć nikt się z nikim nie umawiał, jest jakoś tak bardziej odpowiedzialnie, nawet jeśli tabloid (jeden czy drugi) zamieszcza listę zakupów, które już trzeba robić na wypadek wojny.
Zasada im gorzej (w geopolityce), tym lepiej, ciekawiej (w mediach) sprawdza się po raz kolejny. Dane ZKDP pewnie pokażą wzrost sprzedaży prasy, od telewizji informacyjnych trudno się oderwać. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że wszystkie, bez wyjątku, poważne media dobrze czują polską rację stanu (odpukać!). Dzięki temu nie jest możliwe rozgrywanie nas przez rosyjskie służby tak, jak działo się to po katastrofie smoleńskiej. W tym przypadku okazuje się, że jakieś wspólne wnioski udało się z niej jednak wyciągnąć.
Kryzysowe sytuacje pokazują także we właściwym świetle różnice pomiędzy profesjonalnymi mediami, a sieciowym Hyde Parkiem. Pokazują zalety podniesionej przyłbicy, pisania pod nazwiskiem lub konkretnym, możliwym do zweryfikowania szyldem. Kiedy słowo zaczyna mieć swoją wagę, a każde zdanie poważne konsekwencje, nikt już nie opowiada bajek o tym, ze dziś „każdy jest dziennikarzem”, a „media obywatelskie i portale społecznościowe cieszą się większym zaufaniem niż tytuły prasowe” – bo się ośmieszy. Jeśli w marcu 2014 gdzieś w Polsce szaleje partia rosyjska, szerzy się dezinformacja i budzą demony, to właśnie w owej sferze wolności (a raczej swawoli): na forach internetowych, w komentarzach pod poważnymi tekstami, na dziwnych portalach i dzikich polach blogosfery. To tam właśnie notuje się skokowy wzrost „aktywności obywatelskiej”, z tym, że owi „obywatele” o swojskich nickach, pacyfistycznych poglądach i słowiańskich duszach posługują się zazwyczaj adresami IP z egzotycznych krajów i nie sposób umówić się z nimi na piwo.
Medialny krajobraz nie jest oczywiście czarno-biały. Agenci wpływu działają na różnych poziomach, nie brak ich też w mediach głównego nurtu, tyle, że tam są w swych sądach bardziej wyważeni, a w argumentacji subtelniejsi. O ile na forach dominuje „dialektyka oprawców, żadnej dystynkcji w rozumowaniu, składnia pozbawiona urody koniunktiwu”, o tyle w telewizyjnym studiu – na razie nieśmiało i między wierszami – ale już pojawia się retoryka wcale nie parciana. Zbigniew Herbert pisał przez laty: „Kto wie, gdyby nas lepiej i piękniej kuszono…”. No to strzeżmy się, bo ten moment nadszedł. Dziś na wojny informacyjne już nie wysyła się „chłopców o twarzach ziemniaczanych i bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach”, a i do stracenia mamy więcej. Dużo więcej niż wtedy, gdy powstawała „Potęga smaku”.
Piotr Legutko