Duże firmy miesiącami przeciągając zapłatę dla swoich kontrahentów, żyją na ich koszt. To dla małych firm może kończyć się tragicznie.
Większość z nas jest przyzwyczajona do tego, że pieniądze za wykonaną pracę dostanie najpóźniej po miesiącu. Niestety, coraz częściej zdarza się, że wykonawcy różnych zleceń muszą czekać na wynagrodzenie miesiącami, a nawet… latami. I nie chodzi tylko o sytuacje ewidentnego łamania zawartej umowy. Dyktowanie długich terminów płatności stało się wręcz czymś naturalnym. Tak dzieje się m.in. w branży reklamowej. Na początku listopada 2013 roku produkująca żywność i środki czystości firma Unilever poinformowała swoich kontrahentów, że zamiast, jak dotychczas, płacić po 60 dniach od otrzymania faktury, będzie płacić po 90 dniach. Także firma farmaceutyczna Pol- pharma zorganizowała przetarg obejmujący usługi z zakresu komunikacji marketingowej. Jednym z warunków uczestnictwa w nim była konieczność zaakceptowania 120-dniowego terminu płatności. Dla pracowników branży to było już za wiele: reprezentujące je Stowarzyszenie Komunikacji Marketingowej SAR postanowiło walczyć z procederem. Najpierw nagłośniło sprawę w liście otwartym, teraz prowadzi rozmowy z firmami, by zmieniły praktykę. – Paradoksalnie wykonawcy mają największe problemy z tymi firmami, które starają się budować swój wizerunek jako społecznie odpowiedzialnych – mówi „Gościowi” pełnomocnik zarządu SKM SAR Paweł Tyszkiewicz. Jeśli dotychczasowe środki nie poskutkują, przedstawiciele branży rozważają wystosowanie pozwów zbiorowych. Tak zaczyna się prawdopodobnie pierwsza na dużą skalę rebelia wykonawców przeciwko dyktatowi długich terminów płatności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stefan Sękowski