Polskich rolników spotyka największa tragedia od lat. Wykrycie u nas afrykańskiego pomoru świń boleśnie dotyka setek tysięcy hodowców.
Nasza sytuacja jest tragiczna. Szykujemy się do bankructwa – mówi „Gościowi Niedzielnemu” Andrzej Michalewicz. Mieszka w Orli na Podlasiu, posiada 340 loch, z których w ciągu roku rodzi się 8–9 tys. prosiąt. W hodowlę, którą założył 10 lat temu, zainwestował 4 mln zł, nadal spłaca kredyty. Od kiedy nieopodal granicy z Białorusią znaleziono martwe dziki chore na afrykański pomór świń (ASF), jego gospodarstwo znalazło się w strefie buforowej, na terenie której bez zgody weterynarza nie wolno transportować zwierząt, a nawet ich ubijać. – Kilka dni jeszcze wytrzymam, ale co będzie potem? Zwierzęta karmimy, przecież nie będziemy ich głodzić. One cały czas rosną, zaraz przestaną się mieścić w budynkach. Ubojnie nie chcą ich skupywać, bo zgodnie z zaleceniami głównego lekarza weterynarii musiałyby gotować mięso. Co mamy zrobić? – pyta. Boi się, że będzie musiał zwolnić cztery osoby, które zatrudnia. – Żal mi ludzi. To bardzo dobra ekipa – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stefan Sękowski