Hannah Arendt w poszukiwaniu prawdy o nazistowskich zbrodniach drążyła palcem w otwartej ranie.
25.02.2014 10:40 GOSC.PL
Ten utwór nie zachwyci lubujących się w skokach adrenaliny, czy szukających wrażeń estetycznych. Formalnie film „Hannah Arendt”, który niedawno wszedł na ekrany polskich kin spokojnie nadawałby się do „Teatru Telewizji”. Niektórzy mogą zarzucić mu nawet pretensjonalność, choćby ze względu na długie sceny ukazujące filozof zapalającą kolejnego papierosa, patrzącą w dal, leżącą na sofie, bądź piszącą na maszynie. Niestety, trudno inaczej przedstawić powstawanie eseju filozoficznego. Trudno inaczej ukazać intensywny proces myślenia.
Ten film jest bowiem właśnie o myśleniu. Opowiada krótki, ale bardzo istotny epizod z życia Hanny Arendt, żydowsko-niemieckiej filozof, która w 1961 roku zdecydowała się zrelacjonować proces Adolfa Eichmanna. Nazistowskiego zbrodniarza, ukrywającego się w Argentynie, wytropiły izraelskie służby specjalne Mossad i uprowadziły do Ziemi Obiecanej. Tu na stryczku dokonał swojego żywota.
Proces Eichmanna posłużyły Żydom nie tylko jako sposób na sprawiedliwe osądzenie człowieka odpowiedzialnego za transporty setek tysięcy ich rodaków do Auschwitz-Birkenau, był także formą narodowej terapii. Na ławie oskarżonych w jego osobie usiadł cały nazistowski system zbrodni. Arendt interesował przede wszystkim sam Eichmann, i jego motywy. Temu też poświęciła cykl artykułów, który później ukazał się w formie książkowej pod tytułem „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”.
Reżyserka filmu Margarethe von Trotta dobrze oddała główne tezy tej pozycji. Eichmanna do zbrodni, do winy za które się nie poczuwał, popchnął brak umiejętności moralnej oceny swoich czynów. Dla tego biurokraty najważniejsze było wykonywanie rozkazów i to, by nie okazać się zdrajcą. Dobrze, że autorka utworu zdecydowała się na wykorzystanie nagrań archiwalnych i nie obsadziła nikogo w roli Eichmanna (poza sceną porwania), dzięki czemu nie można zarzucić jej manipulowania widzem. Prawdziwy Eichmann jest wystarczająco żałosny, gdy z pełnym przekonaniem mówi, iż on za zbrodnie nie odpowiada, ponieważ zajmował się tylko drobnym wycinkiem całej procedury umieszczenia Żydów w kacecie, lub gdy tłumaczy prokuratorowi, że mógłby zastrzelić swojego ojca, gdyby Hitler powiedział, że ten jest zdrajcą – przy czym Führer musiałby najpierw udowodnić jego zdradę. Stąd bierze się teza Arendt o „banalności zła”: dokonywanego niekoniecznie przez sadystyczne potwory, ale ludzi zupełnie przeciętnych, którzy nie potrafią myśleć.
Arendt w niewielkim fragmencie swojego dzieła odnosi się także do postępowania żydowskich przywódców podczas II wojny światowej i zastanawia się, czy przypadkiem, niektórzy z nich, we współpracy z nazistami nie posunęli się za daleko. Arendt stara się zrozumieć zarówno ich motywy, jak i motywy Eichmanna – co nie jest wcale jednoznaczne z usprawiedliwieniem. Myśli i drąży w poszukiwaniu prawdy. Jest to jednak drążenie palcem w otwartej ranie. Niecałe 20 lat po Holocauście jest to temat nadal żywy i bardzo bolesny. Pamięć o Zagładzie stanowi korzeń ideologii państwowej Izraela, legitymację jego istnienia. To także cierń w sercu dużej części jego mieszkańców. Dowodem na to są choćby archiwalne sceny z procesu Eichmanna, podczas których np. świadek oskarżenia wymienia po kilku-kilkunastu członków swej rodziny, spośród których tylko on jeden przeżył wojnę. Inny z kolei przechodzi w trakcie składania zeznań załamanie nerwowe. Wielu Żydów, zarówno mieszkających w Izraelu, jak i poza nim, poczuło się wywodami Arendt obrażonych i zdradzonych. Nie dostarczyła im bowiem dowodu na zezwierzęcenie Eichmanna, i dlatego, że śmiała zastanawiać się, czy między otwartym oporem wobec Niemców, a kolaboracją, była dla Judenratów jeszcze trzecia droga.
Stąd wziął się dramat Arendt, która swoją intelektualną odwagę przypłaciła towarzyskim bojkotem ze strony części środowisk naukowych i żydowskich. Niektórzy z jej przyjaciół zerwali z nią kontakty. Von Trotta ukazuje tragizm konfliktu: Żydzi, którzy mają do Arendt pretensje, to nie są (być może z jednym wyjątkiem), koniunkturaliści. Oni naprawdę odczuwają ból, lęk przed, nomen omen, banalizacją ich cierpienia. Zarzucają jej brak uczuć i czysty intelektualizm. Z ust zasmuconych i zszokowanych przyjaciół Arendt padają pytania o to, czy kocha ona swój naród, czy zdaje sobie sprawę z tego, że osoby, z którymi przebywała w obozie internowania we Francji, trafiły do komór gazowych. Pytania emocjonalne i zupełnie nie odnoszące się do tego, co ona napisała. Arendt i jej krytycy nie znajdują wspólnej płaszczyzny do dyskusji.
Wnioski, do których doszła Arendt, są o wiele bardziej bezwzględne dla nazizmu, Eichmanna i wszystkich popleczników zbrodni, a także ludzi, którzy nie poczuwali się do stawienia im czoła, niż prosta konstatacja, że byli potworami. Filozof (przynajmniej ta, przedstawiona w filmie) poszukiwała prawdy w mądrości, a jednocześnie poza kontekstem społecznym. Na pytanie o miłość do swojego narodu, odpowiada: „Nigdy nie kochałam żadnego narodu. Dlaczego miałabym kochać Żydów? Kocham tylko swoich przyjaciół”. Dlatego jej tezy przemawiają głównie do jej studentów, młodych Amerykanów, dla których Holocaust to przerażająca, ale jednak abstrakcja. Być może Żydzi nie byli jeszcze gotowi na tę dyskusję i na przetrawienie wniosków Arendt: warto odnotować, że „Eichmann w Jerozolimie” został wydany w języku hebrajskim dopiero kilkanaście lat temu.
- Myślenie to samotne zajęcie – mówi w jednej ze scen retrospektywnych do bohaterki Martin Heidegger, jej profesor, „sekretny król myślenia” i w młodości kochanek. O ironio: „myślący” Heidegger należał do tej samej NSDAP, co „pozbawiony umiejętności myślenia” Eichmann. Film „Hannah Arendt” może być dobrym punktem wyjścia do dyskusji na temat społecznej roli filozofów.
Hannah Arendt TRAILER 1 (2013) - Biography Movie HD
MOVIES Coming Soon
Stefan Sękowski