Czy niemiecki polityk może krytykować Izrael za jego stosunek do Palestyńczyków?
14.02.2014 13:17 GOSC.PL
Podczas wizyty przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza w Izraelu doszło do skandalu dyplomatycznego. 12 lutego posłowie żydowskiej prawicy w Knesecie opuścili salę, gdy w czasie swojego przemówienia odniósł się do katastrofalnej sytuacji mieszkańców Autonomii Palestyńskiej. – Dwa dni temu w Ramallah rozmawiałem z młodymi ludźmi, którzy jak inni młodzi ludzie na całym świecie chcą się kształcić, studiować, znaleźć pracę i założyć rodzinę – mówił polityk. – Jedno z pytań tych młodych ludzi szczególnie mnie poruszyło: dlaczego Izraelici mogą dziennie wykorzystywać 70 litrów wody, a Palestyńczycy tylko 17? – dodał. Wśród protestujących był m.in. minister gospodarki Izraela, Neftali Bennett. – Nie będę tolerował zakłamanego moralizowania przeciwko Izraelowi w Knesecie. Zwłaszcza po niemiecku – napisał później na Facebooku (Schulz wygłosił swoją mowę po niemiecku).
Sprawa jest skomplikowana. Czytałem całe przemówienie Schulza. W warstwie treściowej trudno zarzucić mu przekłamania, propagandę na rzecz którejkolwiek ze stron. Schulz rytualnie już przeprosił w imieniu swojego narodu za Holocaust, uznał istnienie państwa Izrael za wielkie osiągnięcie narodu dążącego do samostanowienia, jednocześnie podkreślił poparcie dla powstania niepodległej Palestyny. Potępił ataki terrorystyczne na Żydów i dosłownie w kilku zdaniach skrytykował podejście Izraela do Palestyńczyków. Jako że konflikt bliskowschodni to istny węzeł gordyjski, w którym tak naprawdę nie ma strony bez winy, podejście to było całkiem rozsądne.
A jednak coś w tym wszystkim zgrzyta. Może nawet nie to, że w parlamencie obcego kraju odniósł się krytycznie wobec jednego z aspektów jego polityki. Skoro izraelscy politycy zaprosili go do swojego parlamentu, mogli się spodziewać, że mogą usłyszeć także słowa dla siebie niewygodne. Lapsusem było odniesienie się do konkretnej sprawy zużycia wody w Strefie Gazy. Sam polityk później przyznał, że rzetelności tych danych nie sprawdził. Jednak największym problemem dla Żydów było to, że słowa te wypowiedział Niemiec.
Nie ma co ukrywać, ideologia państwowa Izraela bazuje na pamięci Holocaustu, któremu winni są Niemcy. Oczywiście nie sam Schulz, który urodził się 10 lat po zakończeniu II wojny światowej, jednak można było przewidzieć, że pouczanie Żydów, jak powinni postępować z własnymi sąsiadami przez przedstawiciela tego narodu, zostanie przez przynajmniej część z nich odebrane jako „zakłamane moralizowanie”. Być może żydowscy nacjonaliści tylko czekali na dogodny moment, by okazać swoje oburzenie, niemniej Martin Schulz nie powinien dawać im ku temu sposobności. I choć zdaję sobie sprawę z tego, że merytorycznie to niemiecki polityk ma rację, jakoś nie potrafię pozbyć się lekkiego zadowolenia z tego, iż otrzymał prztyczek w nos za swoje besserwisserstwo.
Stefan Sękowski