Pomiędzy barykadami, pilnowanymi przez sotnie Samoobrony Majdanu, a linią wojsk wewnętrznych, zamykającą ul. Hruszewskiego jest ziemia niczyja – strefa, symbolizująca kruchy rozejm. Poruszać się tam można jedynie za zgodą obu stron.
Wczoraj wieczorem Andrij, jeden z szefów Samoobrony, świetnie mówiący po polsku, zapowiedział, że zaprowadzi nas w miejsca, niedostępne dla innych. Słowa dotrzymał. Rano, razem z dziennikarzami TV Republika, którzy pracując w bardzo ciężkich warunkach, wykonują tutaj znakomitą robotę, poszliśmy w stronę ul. Hruszewskiego. Tam w styczniu rozegrały się najbardziej dramatyczne wydarzenia, pokojowych dotąd protestów. W wyniku starć w okolicach Euromajdanu oraz nieco powyżej, w pobliżu Stadionu Dynama, zginęło co najmniej 5 osób, a blisko 300 zostało rannych. Setki trafiły do więzień, a przede wszystkim umarła nadzieja na szybkie i pokojowe rozwiązanie konfliktu.
Dzisiaj przestrzeń ulicy Hruszewskiego przecinają trzy barykady. Przy pierwszej gromadzą się ludzie, niczym na pograniczu własnego terytorium. Spoglądają przed siebie, gdzie kłębi się złomowisko spalonych autobusów oraz leżą stosy niedopalonych opon samochodowych. Ich dym miał ochronić obrońców Majdanu od ognia snajperów . Za nimi wznosi się kolejna linia barykady, stale umacnianej piaskiem, drzewem i metalowymi prętami. Wokół walają się setki kamieni brukowych, rzucanych w stronę sił porządkowych. W czasie starć była tu zapora z ognia, który sięgał do drugiego piętra pobliskich kamienic. Część z nich jest poważnie uszkodzona, na innych wiszą transparenty – tutaj żyją ludzie, jakby mieszkańcy chcieli obu stronom dać znać, że chcą żyć i mieszkać spokojnie. Jest to strefa zamknięta, kontrolowana całkowicie przez jednostki Samoobrony. Mieszkańcy muszą się legitymować, aby wejść przez jedno z podwórek do swoich mieszkań.
Wszędzie na barykadach wiszą setki ukraińskich flag, ale także innych krajów. W czasie walk uszkodzony został pomnik Olega Łobanowskiego, legendarnego trenera Dynama Kijów, stojący przed stadionem, noszącym jego imię. Przed dwoma laty na nim był rozgrywany finał Mistrzostw Europy. Dzisiaj osmalone bramy, sterczą ponad wrakami wypalonych autobusów, dopełniając obrazu zniszczenia.
Nastrój surrealistycznej grozy potęguję muzyka, którą przez megafony puszczają obie strony. Majdan gustuje w patriotycznych, sentymentalnych dumkach, chłopcy od Janukowycza w hałaśliwym popie, o siermiężnej melodii, ale za to z potężnie wybijanym rytmem, skutecznie przewiercającym uszy i mózgi. Tylko widniejące na horyzoncie wieże stadionowych świateł, przypominają, że niedawno było to miejsce wielkiego piłkarskiego święta oraz radosnego zjednoczenia wszystkich Ukraińców dumnych, że goszczą u siebie całą Europę. Nadzieje z tamtego czasu spopielały jak autobusy, spalone podczas starć. Przypomina o nich transparent: „Nie chcemy wojny. Niech podniosą ręce, ci którzy nie chcą wojny!”. Wreszcie przez maleńką furtkę, wychodzimy przed najbardziej wysuniętą w stronę sił rządkowych barykadę.
Przed nami już tylko czarna linia wojsk wewnętrznych, przełamana błyskami tarcz, trzymanych w rękach żołnierzy. To właśnie jest strefa, ziemia niczyja. Wśród kamieni, rozbitych butelek oraz fragmentów spalonych opon, stoi mały drewniany krzyż. Wcześniej w strefie stały 92 krzyże, upamiętniające tych, którzy zginęli, lub zaginęli od początku protestów. Pewnej nocy jednak, ktoś z tamtej strony je usunął. Ludzie z Samoobrony Majdanu postawili więc ten jeden i zagrozili tamtym, że jeśli go ruszą, to przyjdą Afgańcy ( weterani wojny w Afganistanie) i zrobią z nimi porządek. Afgańcy cieszą się tutaj zasłużenie, jak najgorszą opinią. Groźba okazała się więc skuteczna i krzyża dotąd nikt nie ruszył.
Przed wejściem w strefę Andrij nas pouczał, abyśmy się zachowywali z wyjątkową ostrożnością. Mieliśmy poruszać się podzieleni na dwie grupy: ekipa „Republiki ” oraz „Gościa” i unikać jakichkolwiek gestów wobec żołnierzy. Na nasz widok, po tamtej stronie, nastąpiło wyraźne ożywienie. Gdy Andrij podchodził do ich szeregu , wszystkie tarcze – jak na rozkaz, uniosły się w górę. Twarzy nie było widać, gdyż zasłaniały je plastikowe przyłbice. Andrij rozmawiał z ich dowódcą pytając się, czy możemy podjeść do ich linii. Po chwili wynegocjował, że możemy stanąć dwa metry przed nimi, ale nie wszyscy razem. Najpierw „Republika”, a później my.
Dopiero z bliska widać, że reżim wystawił na pierwszej linii nie swoich pretorian, z osławionej jednostki Berkut, ale młodych chłopców, wziętych niedawno z poboru. Służą w jednostkach wojsk wewnętrznych. Patrzyli na nas bez złości, raczej z zaciekawieniem. Niektórzy mimo woli prężyli się, kiedy Kuba robił im zdjęcia. Za nimi przy ognisku grzała się grupa milicji, tworząca drugi obwód. Dopiero powyżej, stali ci z Berkutu, starsi, roślejsi i jak twierdzą miejscowi, często także rosyjskiego pochodzenia.
O Rosjanach mających walczyć po stronie Janukowycza mówi się tutaj bez przerwy. M.in. snajperzy, którzy zabijali na Hruszewskiego, mieli być z rosyjskiego specnazu, ale dowodów na to nie ma. Berkut podczas walk trzymany był w odwodzie i ruszył dopiero wtedy, gdy groziło przełamanie szeregów wojsk wewnętrznych. Mówi się, że gdy żołnierze próbowali wycofywać się pod gradem kamieni i butelek z koktajlem Mołotowa, Berkut zaczął strzelać im w plecy kulami z gumy.
Po dłuższej chwili, którą Kuba wykorzystuje na robienie zdjęć, opuszczamy strefę. Zatrzaskuje się furtka w barykadzie, a my wycofujemy się do tyłu. Dzisiaj było spokojnie, ale wcześniej zdarzały się tutaj prowokacje. Nie ulega wątpliwości, że tędy przebiega symboliczna, gorąca linia ukraińskiej rewolucji. Poniżej jest Majdan i Euromajdan – twierdze opozycji, powyżej dzielnica rządowa, a w niej gmachy parlamentu, rządu oraz prezydenta Ukrainy. Dlatego obie strony traktują strefę jako linię demarkacyjną, której przekroczenie będzie równoznaczne ze wznowieniem walk. Dalece nie wszystkim jednak mieszkańcom udziela się bojowy zapał. Wielu omija to miejsce obojętnie, nie spoglądając nawet w stronę barykad. Niektórzy zaś wywiesili na sklepach i restauracjach kartkę z lakonicznym przesłaniem: „Nie przeszkadzać. Tu się pracuje”. Nie wiem tylko, czy historia spełni ich życzenie.
Andrzej Grajewski