4 lutego w masakrze dokonanej przez bojówki seleka we wsi Nzakoun w RŚA zginęły 22 osoby. Do rzezi doszło w nocy, pomiędzy godziną 1:00 a 2.00. W bestialski sposób zamordowano kobiety i mężczyzn, w tym 5 chłopców i 4 dziewczynki.
"Widziałem domy w których ich zabito" - pisze w przejmującej relacji z miejsca tragedii, brat Benedykt Pączka, kapucyn pracujący na tamtejszej misji.
8 lutego, 5 rano, miejscowość Ngaoundaye. "Szybko się przebudziłem i poszedłem do naszej misji w centrum miasta, gdyż od kilku dni nie śpimy tutaj ze względu na niebezpieczeństwo które jest w naszym regionie. Po kilku godzinach w mojej głowie pojawia się myśl, aby pojechać odwiedzić wioskę Nzakoun, oddaloną 14 km od nas. Podchodzę do mojego proboszcza (Środkowoafrykańczyk) pytam, i znajduję aprobatę i nawet pomoc, bo chce on także tam pojechać".
Misjonarze ruszają. Jest 8:30 rano. Mijają zniszczony most i grupę anti-balaka, zmierzającą w ich stronę. Ludzie, spotykani po drodze, widząc nadjeżdżający motor szybko uciekają w brus (pola, wysokie trawy).
"A to przecież my, dwóch zakonników ubranych w habity. Wyobraźcie sobie jaka panuje panika. Wystarczy hałas motory, czy samochodu – no i trzeba uciekać" - pisze misjonarz.
Po ok. 40 minutach dojeżdżają do Nzakoun. Ludzie najpierw trochę niepewni, rozpoznają misjonarzy. Opowiadają o masakrze.
Zabijali z zimną krwią, bez powodu
3 lutego w godzinach nocnych (około 24:00) 16 samochodów i 15 motorów uzbrojonych selekowców przyjechało do miejscowości Nzakoun. Wjeżdżając do miasta zaczynają strzelać w powietrze, ludzie w tym czasie są w swoich domach, odpoczywają.
"Ten kto słyszy strzały ucieka, przed siebie, w brus. Jest wielka panika, a kto nie.. nie zdążył uciec został bezlitośnie zabity. seleka wchodzi do każdego domu i jeżeli kogokolwiek zobaczyli, zaczynali strzelać, zabijali z zimną krwią, bez żadnych powodów, po prostu strzelali" - relacjonuje brat Benedykt.
4 lutego 2014r. w nocy we wsi zginęły 22 osoby. Zostali bestialsko zamordowani przez selekę, Ofiary to 8 mężczyzn i 14 kobiet, w tym dzieci - 5 chłopców i 4 dziewczynki.
"Widziałem domy w których ich zabito, w pierwszym 3 osoby, w drugim 5 osób, w trzecim 6 osób. Wchodzę do tych domów, i co widzę? Jeszcze łuski z kuli, które leżały na ziemi (mam ich 8 sztuk). Kule zostały w ciałach zabitych, łuski czekały być może na mnie abym je zabrał i pokazał światu. Może to one przemówią chociaż nie potrafią mówić. W domach jeszcze smród, po krwi, która została na ziemi, kamieniach oraz murach domu. Rozrzucone ubrania, oraz bardzo dużo much, korzystających z tych oto miejsc, w wiadomych celach. Zaginęła też jedna starsza osoba, której do dzisiaj miejscowi ludzie nie mogą znaleźć. Pewnie gdzieś uciekła, i tam już została na zawsze – umierając. Pytałem czy nie zgwałcono kogoś. Dlaczego w większości zabitych to kobiety? Nie zgwałcono. Tylko zabijano. Być może kobiety, wolniej uciekają. Niektóre z nich ze strachu zostały w domach. Niektóre razem dziećmi – modliły się aby nie przyszli. Jednak było inaczej".
Ten horror trwał całą noc
Ten horror trwał całą noc, opowiadali ludzie. Wśród ofiar jest także dyrektor szkoły, który oddał swoje życie za tych, którym udało się uciec. Został na miejscu i zginął.
"Ciała zabitych leżały aż do środy, kiedy to seleka opuściła wioskę. Ludzie przychodzili i … nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli. Ludzie pokazują nam spalone domy. Jest ich 25, z całym dobytkiem. W tych domach pochowali swoje dobra: motory, rowery, pieniądze i to wszystko co stanowiło jakąkolwiek wartość. Kilka motorów, rowery, garnki, łóżka – to co nie mogło się spalić, zostało. Spłonęło 14 motorów, 5 rowerów. Widzieliśmy też miejsce gdzie seleka paliła dokumenty, dyplomy ludzi, karty chrztu, listy. To wszystko co mogłoby być identyfikacją tych ludzi".
Garnek określający liczbę pogrzebanych…
Ludzie pochowali ofiary przysypując ich ciała ziemią. "Widzieliśmy dwa groby, jeden czteroosobowy, drugi to grób dyrektora szkoły, niedaleko szkoły gdzie pracował. Na grobach położono garnki, w ilości odpowiadającej ilość zabitych osób. Przechodząc obok tych grobów czuliśmy smród rozkładających się ciał".
Seleka została we wsi aż do środy 5 lutego. "Podczas tych kilkudziesięciu godzin wioska która liczy około 3500 osób, była wyludniona. Wszyscy uciekli do buszu chroniąc swoje życie. Seleka kradła, paliła domy, wchodziła do każdego domu aby zabierać wszystko co pozostawili mieszkańcy tej wioski. Kozy, kury, ubrania, buty… dosłownie wszystko" - pisze misjonarz.
Dlaczego nie komunikowaliście się z nami?
"To pytanie zadałem podczas naszego wspólnego spotkania po obchodzie wioski. Odpowiedzieli: 'zabrali nam wszystko, w naszych telefonach brak dobrych baterii, duża panika, strach a przede wszystkim nie mieliśmy nikogo aby nas chronił'. I tutaj jest odpowiedz dla tych wszystkich, którzy mają wątpliwości co do naszej obecności, tutaj na miejscu.
Czego w najbliższym czasie potrzeba?
"Nie mamy żadnych leków, nasza apteka oraz wszystko co w niej było zostało spalone. Kobiety rodzą na polach, to także jest niebezpieczne. Domy zostały spalone. Chcemy je odbudować przed porą deszczową (miesiąc maj). Ukradli nasze ubrania oraz wielu z nas straciło środki lokomocji: motory, rowery. Ukradli agregat prądotwórczy. Potrzebujemy żywności. Ukradli nasze plony".
Musimy być razem
Mieszkańcy wioski dziękują misjonarzom. „Dziękujemy wam za przyjazd, nikt nas jeszcze nie odwiedził, nikt nie zapytał jak się czujemy, nie mamy żadnych zapewnień, zabezpieczeń, to bardzo ważny gest dla nas samych. Bardzo Wam dziękujemy.”
Brat Benedykt odpowiada: "Jeżeli nie ma wojska, nie ma nas kto chronić. Musimy sami się organizować i robić coś aby bezbronni ludzie nie ginęli. Pamiętajcie aby nas informować o tym coś się dzieję w waszej wiosce. Jeżeli nie macie telefonów, motorów, wyślijcie kogoś na piechotę aby przybył do nas i nas poinformował, gdy cos się wydarzy, gdzie niebezpieczeństwo będzie blisko. Nie siedźcie przy swoich domach i nie rozważajcie, bierzcie się do roboty, domy czekają aby je odbudować, wasza mała przychodnia zdrowia oraz rodziny – nie zapomnijcie o nich. Musimy być razem w tym czasie smutku i cierpienia. Nasze życie biegnie dalej – trzeba pracować. Zostańcie z Bogiem – wysyłamy prośby do ludzi aby mogli Wam pomóc. Najpierw leki, a później cała reszta".
O akcji pomocy polskim kapucynom i ludziom w RCA, na misji więcej w: Słodki smak pomocy
kab /br.BPOfmCap