Jakimś cudem, czy też psim swędem (zależy od tego, jaką kto ma koncepcję funkcjonowania tego świata), ale jak do tej pory pozostaliśmy nietknięci. O codziennej pracy w Republice Środkowej Afryki, między walczącymi ugrupowaniami, pisze br. Robert Wieczorek OFM Cap.
Gdy przed 10 dniami na nowo zaczęła się rozróba w Bouar, ja siedziałem w buszu i przez pierwsze dni w ogóle nic o problemach nie wiedziałem. Koczowałem w Nzoro, gdzie „gonię” rodziców do wykończenia szkoły św. Łucji, a przy okazji doglądam też początków rozpoczętej w tym roku budowy szkoły w sąsiedniej wsi Mboum Mbindoye. W tym samym czasie chodzę z wizytą duszpasterską po domach katolików, a moi murarze tynkują kaplicę w Nzoro. Miałem też chrzest paru dzieci w Mboum – normalna praca duszpasterska. Dopiero gdy wieczorem w niedzielę wróciłem do nowicjatu, bracia opowiedzieli mi nowiny.
To, co w domu było zauważalne na pierwszy rzut oka, to wieczorem nieobecność kobiet i dzieci Mbororo (muzułmanów). Przyzwyczailiśmy się bowiem od dłuższego już czasu, że tutejsi nomadzi powierzali naszej opiece na noc ich rodziny, gdy tymczasem mężczyźni strzegli krów w buszu. To ważny szczegół wobec topornej propagandy o rzekomej wojnie religijnej… Teraz jednak przyszły wieści o starciach na południe od Bocaranga i nerwy im puściły – nasi muzułmanie w większości powyjeżdżali aż za Ngaoudaye, by schronić się za lufami Seleka i być w pobliżu granicy z Czadem.
Gdy przyszedł tragiczny dla sąsiednich misji dzień św. Agnieszki (21.01.14), nam w prawdzie było daleko do świętowania jak należy naszej solenizantki s. Agnes i lody zjedliśmy wspólnie dopiero parę dni później, na urodziny br. Zenka, ale też obyło się bez paniki. Pochowaliśmy co się gdzie dało, zwłaszcza samochód w buszu z odkręconymi kołami, cenniejsze rzeczy po skrytkach i czekaliśmy na rozwój wypadków. Seleka nie przyszli. Zabawa w chowanego pokrzyżowała mi w prawdzie utkane plany z transportem piasku, drzwi i nowych ławek do Nzoro, ale na miejscu robota szła do przodu. Mój szofer Pierre porozkręcał też swoją ciężarówkę i ukrył w głębi dzielnicy pomiędzy domami.
W kolejną niedzielę (26.01.) wracam do Nzoro na podsumowanie kolędy. Z satysfakcją słucham ludzi, którzy mówią, że mimo złych wieści nie dali się spanikować i kontynuowali robotę. Faktycznie, na obu budowach widać postęp. Zaciskają kciuki i powtarzają między sobą: Głupki bawią się wojnę, ale to my szykujemy lepsze jutro dla naszych dzieci! Serce mi rośnie – jestem z nich dumny. Robimy plany budowlane na kolejne dni, podsumowując wszystko przysłowiowym tu arabskim zwrotem: in szaa-llah (jeśli Bóg pozwoli).
To zastrzeżenie wchodzi w rygor szybciej niż bym się spodziewał. Wracam w południe do Ndim i w samym środku wsi, przy tak zwanym Małym Targowisku widzę dość spore zgromadzenie ludzi. Zbliżając się, dostrzegam na poboczu naszą położną, Antoinette, która normalnie wita mnie uśmiechem od ucha od ucha, a tymczasem ma raczej niemrawą minę, jakby przyczajoną. Zatrzymuję się, by się przywitać i mam czas przyjrzeć się ludziom przede mną: stoi tam sierżant-szef Thierry Yezo, z Rewolucji Sprawiedliwości, jak to się określają zbrojni z grupy powstańców kontrolującej pas terytorium przy granicy z Czadem. Ich strefa wpływów kończy się właśnie na Ndim – dalej na południe do sąsiedniej wsi Hang Zoung docierają czujki klasycznych anti-balaka, czyli tych którzy za „zasługę” mają sprowokowanie walk w Bocaranga i w efekcie destrukcję miasta.
Z Yezo znamy się już od kilkunastu dni odkąd to, pewnego wieczoru ludzie poinformowali nas o rzekomym dotarciu zwiadowców z RJ (Revolution de Justice) i prosili o pomoc w pertraktacjach. To on był właśnie tym zwiadowcą – udało nam się z Panią Mer i paru innymi ze starszyzny wioski wyperswadować im, żeby się jednak tu nie instalowali, bo wieś pójdzie z dymem, jak się skrzykną Seleka z Bocaranga i Ngaoundaye na spotkanie z nimi w połowie drogi (to było jeszcze przed wyzwoleniem obu podprefektur i tragicznymi wydarzeniami w następstwie). Odchodzimy nawet ukojeni, bo jeszcze raz nasi powstańcy zapewniają, że są jedynie przeciw okupacji przez Seleka, ale nie mają nic kontra muzułmanom. To też pozwoliło naszym Mbororo przetrwać z nami kolejne dwa tygodnie.
br. Robert Wieczorek OFM Cap