Tak, to prawda. Dzisiaj mogę to potwierdzić i zaświadczyć. Wiara i modlitwa mogą zdziałać cuda. Oto świadectwo.
Mieszkam z żoną oraz córeczkami w domu, obok nas mieszkają teściowie. Było to 25 października 2013 r. - dzień urodzin mojej żony. Krzątaliśmy się po domu. Żona piekła ciasta na przyjęcie, które miało się odbyć następnego dnia. Około godziny 20:45 usłyszeliśmy głośne, przeraźliwe pukanie do drzwi (do dzisiaj w uszach słyszę ten przeraźliwy dźwięk). Otworzyłem drzwi, byłem pewny, że teść przyszedł złożyć życzenia swojej córce Jednak tak się nie stało. Stał w drzwiach przerażony, krzyczał, że mamie coś się stało i leży na podłodze w kuchni nieżywa.
Nie zastanawiałem się. Szybko pobiegłem za nim. Mama leżała nieruchomo, bez oznak życia. Była blada, palce zaczęły robić jej się sine. Zadzwoniłem po pogotowie, a sam zacząłem ją reanimować. Nie wiedziałem, jak to się robi, ale chyba opatrzność Boska dawała mi wskazówki. Do czasu przyjazdu pogotowia uciskałem mostek, jednak tętna nie wyczuwałem, nie było również oddechu.
Pogotowie przyjechało po około 15-20 minutach. Przejęli akcję reanimacyjną, jednak bez rezultatu. Już byli skłonni przerwać i stwierdzić zgon, jednak my nie chcieliśmy się poddać. Wreszcie serce zaczęło bić i powrócił oddech. Mama jednak była cały czas nieprzytomna. Pogotowie zabrało ją do szpitala.
Pojechałem z ojcem za nimi. Długo czekaliśmy na jakiekolwiek informacje o jej stanie zdrowia. Zrobiono jej tomografię głowy i zabrano na Oddział Intensywnej Terapii. Wyniki miały być dopiero następnego dnia w południe. Do tego czasu w domu myśleliśmy o mamie. Wszyscy żarliwie modliliśmy się i prosiliśmy Boga o powrót mamy do zdrowia.
Następnego dnia pojechaliśmy do szpitala. Widok był straszny - mama leżała nieruchomo, podpięte miała rurki oraz monitory. Lekarz powiedział nam, że mama jest w śpiączce i możemy przygotować się na najgorsze, tzn. że możliwe jest uszkodzenie pnia mózgu.
Był o dla nasz wszystkich cios i nie chcieliśmy przyjąć tego do wiadomości. Nie przestawaliśmy się modlić. Codziennie jeździliśmy do szpitala i rozmawialiśmy z nią. Po dwóch dniach lekarze podjęli próbę jej wybudzenia. Po trzech dniach mama trafiła (przytomna!) na oddział kardiologii. Tam robiono jej liczne badania, aby znaleźć przyczynę tego, co się stało.
Z dnia na dzień było coraz lepiej. Mam odzyskiwała siły. Po miesiącu przewieziono ją do kliniki kardiologicznej, gdzie wszczepiono jej defibrylator. Dzisiaj jest już w domu i normalnie funkcjonuje.
Lekarze w rozmowie z nami stwierdzili jednoznacznie, że przypadek ten mogą zaliczyć do cudu, ponieważ nie ma wytłumaczenia medycznego, aby po tak długim czasie zatrzymania akcji serca jej mózg był w takim stanie.
Dzisiaj wiemy, komu możemy dziękować. Moją modlitwę kierowałem również w stronę bł. Jana Pawła II. Nie poddawajcie się!! Ufajcie i wierzcie!!