Podobno każdy naród ma taką władzę, na jaką sobie zasłużył. Podobno.
15.01.2014 13:37 GOSC.PL
Zawsze jakoś uwierało mnie to uogólnienie. I nie myślę tu wcale o narodach, które żyją pod butem totalitarnych reżimów, bo to zupełnie inna historia. Choć jest i taka szkoła, która zadziwiającą trwałość despotyzmu i brak silnego ruchu oporu w danym kraju tłumaczy pewnym „zapotrzebowaniem” na rządy silnej ręki zakorzenionym w mentalności danego społeczeństwa.
Ja jednak mam na myśli narody, które cieszą się względną lub bezwzględną wolnością: słowa, wyznania, zrzeszania się itd. I które żyją w państwach, których władze wybierane są w demokratycznych wyborach.
Weźmy na przykład taką Francję. Co człowiek spojrzy na ich prezydenta i posłucha jego wariacji na temat autorskich rewolucyjnych pomysłów, to nie wie, czy się wstydzić, że mu Francja taka bliska, czy po prostu zmienić orientację (geograficzną, żeby nie było…). I czy to ci Francuzi tacy głupiutcy, że na Hollande’a głosowali, czy to Hollande przestał być „prawdziwym Francuzem”?
Uczciwie trzeba przyznać, że po części każda odpowiedź jest poprawna. Lider socjalistów omamił i tak przechylone bardziej na lewo społeczeństwo. Populistyczne recepty na kryzys brzmiały może i zachęcająco w czasie zmęczenia Sarkozym, ale na dłuższą metę wiadomo było, że wprowadzone w życie (coraz wyższe podatki i jeszcze bardziej rozrzutny socjal) pociągną Francję na samo dno. I tak się rzeczywiście dzieje, nie bez powodu w Unii zaczęto mówić o Francji jako „chorym człowieku” Europy. Warto zauważyć, że wcześniej bliscy Hollandowi unijni dygnitarze w taki sam sposób mówili o Węgrzech – te tymczasem mając gdzieś straszenie sankcjami zaczęły odbijać się od dna, zafundowanego przez… komunistów i socjalistów właśnie (jeśli już ktoś koniecznie potrzebuje tego rozróżnienia).
Określenie „chory człowiek” Europy pasuje do Francji Hollande’a jak ulał także z innego powodu: prezydent ma ambicję dokończyć wielką rewolucję francuską i rewolucję lat 60., wywracając porządek naturalny do góry nogami. Zaczął od wprowadzenia na siłę małżeństw homoseksualnych z możliwością adopcji dzieci (gdzie byli dyżurni obrońcy praw człowieka?!). Na siłę, bo na ulice wyszli Francuzi, którzy w niespotykanych od dziesięcioleci demonstracjach i marszach domagali się odstąpienia od tego zbrodniczego dla dzieci ustawodawstwa. I właśnie ta mobilizacja zwykłych Francuzów, nie tylko prawicowych, ale również głosujących wcześniej na Hollande’a, pozwala mi wierzyć, że to raczej Hollande przestał być Francuzem. I że Francuzi mimo wszystko nie zasłużyli na rządy takiego radykała. Choć… sami na niego głosowali.
Jacek Dziedzina