Od jakiegoś czasu najpopularniejszym chłopcem do bicia jest wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski.
Podstawowy zarzut, jaki jest mu stawiany, brzmi: ultrakatolik. Rozumiem irytację lewicowych polityków i publicystów. Królikowski jest trudnym przeciwnikiem. Doskonale wykształcony, mimo stosunkowo młodego wieku – ma zaledwie 37 lat – jest już profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, z doświadczeniem na zagranicznych uczelniach. Powszechnie chwalony, m.in. przez byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego, za rzeczowość, kompetencję i umiejętność współpracy. Królikowski w 2006 roku został szefem Biura Analiz Sejmowych w Kancelarii Sejmu. Do Ministerstwa Sprawiedliwości sprowadził go Jarosław Gowin. Przygotował wtedy analizy prawne, na podstawie których Gowin mógł z trybuny sejmowej wygłosić opinię, że rządowe projekty próbujące wprowadzić związki partnerskie są niekonstytucyjne. Rozzłościł tym niepomiernie premiera, ale przede wszystkim skutecznie zmusił go do wycofania się z pomysłu. Kolejnym grzechem wiceministra było przygotowanie wspólnie z członkami Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego projektu wzmacniającego ochronę dziecka poczętego, co środowiska feministyczne doprowadziło do gorączki. I wreszcie ostatni, ale chyba najcięższy grzech Królikowskiego, to przeprowadzenie wywiadu rzeki z arcybiskupem Henrykiem Hoserem, który ukazał się w formie książkowej pt. „Bóg jest większy”. Grzech tym cięższy, że autor nie ukrywa swojej fascynacji rozmówcą, do którego odnosi się z wielką życzliwością. Nie ukrywa też swoich katolickich przekonań dotyczących wiary i moralności. A na ostatek jest jeszcze oblatem benedyktyńskim. Tego wszystkiego było aż nadto, by wiceminister znalazł się na liście do zwolnienia. Jak wspomniałem wyżej, wcale mnie to nie dziwi. Trudno mieć za przeciwnika osobę kompetentną i o jasnych przekonaniach. Dziwi mnie natomiast i martwi co innego. Sposób, w jaki był broniony. Otóż zarówno niektórzy politycy Platformy, jak i politycy opozycyjni wskazywali przede wszystkim na fachowość wiceministra. Nie wiem, czy ze strachu, czy też z przekonania nie dodawali argumentu fundamentalnego. Do polityki, a wiceminister jest politykiem, idzie się po to, by urządzać świat według własnych przekonań, oczywiście w ramach systemu demokratycznego. Jeżeli ktoś uważa, że prawda o świecie i człowieku głoszona przez Kościół jest najlepszą, to byłoby rzeczą niezrozumiałą, gdyby nie chciał jej wprowadzić w życie. Powtórzę – by nikt nie miał wątpliwości – przy zastosowaniu demokratycznych reguł. Przecież nikt nie ma pretensji do socjalisty, że zostawszy na przykład premierem, chce uszczęśliwić obywateli wyższymi podatkami czy związkami partnerskimi. Ma takie przekonania, więc je realizuje. Katolik szczęście ludzi widzi w innych rozwiązaniach, więc ma prawo je realizować. Czy to takie trudne, by to zrozumieć i publicznie powiedzieć?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk