Komisja Europejska publikuje poradnik dla urzędników, jak sprawdzać, czy ubiegający się obcokrajowcy mają prawo do świadczeń.
13.01.2014 14:11 GOSC.PL
Głównie w Wielkiej Brytanii i Niemczech trwa dyskusja na temat „imigracji zasiłkowej”. David Cameron nie chce, by m.in. Polacy pracujący na Wyspach pobierali świadczenia rodzinne na dzieci mieszkające w kraju pochodzenia, bawarska Unia Chrześcijańsko-Społeczna obawia się z kolei masowej imigracji po „socjal” z Bułgarii i Rumunii.
Temat to nośny, szkoda tylko, że rozdmuchany. W Wielkiej Brytanii zasiłki rodzinne pobiera 5,7 mln osób, z czego 5,3 mln to obywatele Zjednoczonego Królestwa. Niecałe 60 tys. imigrantów z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym ok. 27 tys. z Polski to kropla w morzu. Zwłaszcza, że do systemu społecznego imigranci wnoszą znacznie więcej, niż z niego wyjmują – w latach 2001-2011 było to na czysto 22 mld funtów (źródło: Centrum Badań i Analiz Migracyjnych przy University College London, za Forsal.pl). Także w Niemczech „imigracja zasiłkowa” nie stanowi problemu. Przedstawiciele niemieckich gmin, które ponoszą ciężar wypłacania świadczeń mówią, że nie mają problemów z wypłacaniem świadczeń, a zdecydowana większość imigrantów chce pracować. Zresztą Niemcy powinni uważać z narzekaniem na „napływowych”. Mimo rozbudowanej polityki prorodzinnej od 40 lat mają nieustannie ujemny przyrost naturalny, „łatany” właśnie imigrantami.
Z tego wszystkiego Brytyjczycy i Niemcy powinni być dumni. Dane te świadczą bowiem o tym, że ich kraje stanowią magnes dla obywateli innych państw. Z reguły obywateli prężnych, odważnie stawiających czoło nowym wyzwaniom. Dla porównania, jak wynika z danych, które „Gościowi Niedzielnemu” przekazało ministerstwo pracy i polityki społecznej, w Polsce w ubiegłym roku wszelkiego rodzaju zasiłki rodzinne otrzymało 646 (słownie: sześciuset czterdziestu sześciu) obcokrajowców, w tym zaledwie 49 obywateli Unii Europejskiej. Prym wiodą obywatele Rosji (364), Ukrainy (109), Białorusi (32) i Armenii (29). Wśród obywateli państw UE najwięcej jest Rumunów (16) i Bułgarów (12). W czołówce są także obywatele Wielkiej Brytanii, dzieląc z Litwą trzecie miejsce wśród unijnych świadczeniobiorców (po sześciu). Te dane świadczą o tym, że Polska nie istnieje na mapie państw, w których na dłużej chcieliby się zatrzymać obcokrajowcy w wieku produkcyjnym. O korzystaniu z naszych zasiłków nie wspominając.
Niemniej wszędzie jakiś odsetek imigrantów chce przede wszystkim żyć na koszt podatnika. W tym kontekście dobrze się stało, że Komisja Europejska wydała poradnik dla urzędników, który ma im pomóc w określeniu, czy dany obywatel innego państwa UE ma prawo do świadczenia, czy nie. Dokument ma pomóc ustalić stałe miejsce pobytu danej osoby, gdzie odprowadza podatki, jak rozpatrywać konkretne przypadki np. osób niepracujących, pracowników sezonowych bądź mieszkających w regionach przygranicznych. KE nie pozostawia także wątpliwości, że obywatele UE, które płacą podatki i składki w kraju goszczącym, mają prawo otrzymywać te same świadczenia co obywatele tego kraju, bez względu na to, gdzie mieszkają ich dzieci.
Choć broszura może wytłumaczyć wiele wątpliwości, raczej nie przetnie samej dyskusji. W państwach w lepszej kondycji gospodarczej nadal będą pojawiały się głosy, że winni są imigranci. A to, temu, że zabierają miejscowym zatrudnienie, ponieważ chcą pracować, a to temu, że pracować nie chcą i trzeba łożyć na ich zasiłki. Szkoda, bo akurat swoboda przepływu osób jest jedną z zalet Unii Europejskiej.
Stefan Sękowski