Kiedy pojawił się w Polsce „Big Brother” przez media przetoczyła się ciekawa debata. Najtęższe głowy zastanawiały się, czy to już koniec telewizji, czy może dopiero początek końca. Minęło 12 lat i mamy nowy ekscytujący reality show: „Ekipa z Warszawy”. Chciałoby się powiedzieć: jakie czasy, taki show.
11.12.2013 15:43 GOSC.PL
Tytuł jest oczywiście prowokacją wobec warszawiaków, bo tytułowa „ekipa”, to starannie i negatywnie wyselekcjonowany materiał ludzki. Według zasady: wymyśl sobie najbardziej prymitywny zestaw damsko-męski, a my cię i tak zaskoczymy. A potem zamkniemy cztery pary w apartamencie, podlejemy, włączymy kamery – a ty sobie popatrzysz i posłuchasz. Bez cenzury i bez znieczulenia.
Okazuje się, że podglądactwo wciąż jest w modzie. Format kupiła MTV (oryginał nazywa się „Ekipa z New Jersey”). Widownia rośnie z odcinka na odcinek. Pierwszy miał 80 tys. widzów, drugi 140 tys., a czwarty śledziło już 153 tys. osób. Co najmniej drugie tyle pewnie ogląda co bardziej smakowite obrazki w sieci. Fan page ekipy ma już 40 tys. „lajków”.
I co to kogo obchodzi, zapytasz drogi Czytelniku. Kto tam ogląda MTV? Jakieś małolaty… Otóż niekoniecznie. Warto przypomnieć, że MTV jest dla produkcji telewizyjnej tym, czym przemysł zbrojeniowy dla gospodarki. To inkubator formatów i fabryka trendów. Od lat przeprowadza się tu na żywych organizmach uczestników (i mózgach widzów) przeróżne eksperymenty. Furorę zrobił przed laty cykl „Zakład”, w którym odbywało się nurkowanie za 100 $ w sedesie z fekaliami. Tu narodził się słynny serial „Jackass” o ludziach bijących szczyty głupoty. Wszystko na ekranie jest oczywiście grą i konwencją. Dlatego dziwadła nagle zostają idolami, a ich debilne dialogi stają się kultowe. Bo MTV niezmiennie od 20 lat mówi buszmenom globalnej wioski jak mają wyglądać, co mówić, jak się bawić. I nie ma tu mowy o żywiole czy spontanie. Całość monitorowana jest na bieżąco przez „agentów zmian” i „łowców trendów”. Dostajemy to, na co zasługujemy.
„Ekipa z Warszawy” to format uwzględniający, czy wręcz naśladujący specyfikę Internetu, w którym rządzą osobliwości, a nie osobowości. Świadomie wprowadza do przestrzeni publicznej treści powszechnie uznawane za obsceniczne, tylko po to, by zwiększyć oglądalność (czytaj: zyski). Już nie poprzez skandal (kto się dziś oburza wulgarnością i kopulacją on line) ale maksymalne zwiększenie zasięgu, poprzez internetowy wirus. Facet o ksywie Trybson (jeden z czterech wspaniałych męskich członków ekipy) już po miesiącu wymiata konkurencję na You Tube. Nie jest dowcipny, nie ma wdzięku, z trudem składa słowa do kupy, a i tak wszyscy go cytują. „Dla beki” rzecz jasna. Z obowiązkowym komentarzem: ale dno! Tyle, że motyw nie ma tu żadnego znaczenia i nikogo nie obchodzi. Ważne, że o „Ekipie z Warszawy” się mówi, że każdy „musi” to zobaczyć. Żeby się pośmiać oczywiście.
Ludzie, z czego się śmiejecie?
Piotr Legutko