Orzeczenie, które zapadło w procesie Alicji Tysiąc przeciw Tomaszowi Terlikowskiemu, uważam za wewnętrznie sprzeczne w istotnym punkcie.
29.11.2013 10:46 GOSC.PL
Wyrok w tej sprawie zapadł 7 października. Nie mniej ciekawe od samej sentencji jest pisemne uzasadnienie, które otrzymaliśmy niedawno.
O co poszło?
Zdaniem Alicji Tysiąc, jej dobra osobiste zostały naruszone poprzez trzy wypowiedzi Terlikowskiego.
Pierwsza to jedno zdanie z książki pt. „Agata. Anatomia manipulacji” (s. 101): „Jak pokazuje sprawa Alicji Tysiąc, która wciąż na nowo rozgrywa medialnie i finansowo fakt, że uniemożliwiono jej zabicie własnego dziecka, nie daje się tego wykluczyć”.
Drugi i trzeci to wpisy na blogu, prowadzonym na stronie salon24.pl: „I zasłanianie tej prostej prawdy słowami o tym, że Alicja Tysiąc nie złamała prawa, a jedynie próbowała egzekwować przysługujące jej prawa - jest absurdalne. Adolf Eichmann też nie łamał hitlerowskich praw, czy to znaczy, że nie można go nazywać mordercą (w tym wypadku już nie niedoszłym, ale jak najbardziej doszłym)? Czy od teraz, żeby nie sprawiać przykrości (może już nie jemu samemu) jego dzieciom przestaniemy określać jego działalność jako zbrodniczą?”
Oraz: „Szanowni prawnicy Pani Tysiąc, spieszę was poinformować, że ja także uważam, że robienie kasy na tym, że nie pozwolono komuś zabić dziecka, jest obrzydliwe moralnie. I ja także uważam, że aborcja jest zamordowaniem człowieka, a ktoś, kto robi na tym kasę, niczym szczególnie nie różni się od nazistów.”
Co na to sąd?
Sąd uznał, że publicysta naruszył dobra osobiste Alicji Tysiąc (ale nie jej prawo do prywatności, o co także wnosiła w pozwie). Zasądził odszkodowanie wysokości 10 tys. zł, czyli dalekie od żądanych przez nią 130 tys. zł. Nakazał też opublikowanie (skróconych przez sąd) przeprosin na portalu salon24.pl, co także jest dalekie od żądań Alicji Tysiąc, która chciała, by (wysokim kosztem) przeprosić ją w „Gazecie Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”.
Wyrok został ogłoszony 7 października, ale dopiero niedawno otrzymaliśmy jego pisemne uzasadnienie. Uważam, że
zawiera ono wewnętrzną sprzeczność.
Najpierw bowiem sąd stwierdza, że:
„Dokonując oceny, czy istotnie nastąpiło naruszenie wskazanego dobra osobistego, Sąd nie kieruje się subiektywnym przeświadczeniem powódki, że do takiego naruszenia doszło, ani też środowiska, w którym powódka się obraca (podkreśl. - jdud), sąd stosuje natomiast kryteria obiektywne, uwzględniające odczucia ogółu i powszechnie przyjęte normy postępowania(…) Przy dokonywaniu oceny istotna jest reakcja opinii publicznej, czyli przeciętnego odbiorcy”.
Tymczasem dalej sąd pisze:
„Niewątpliwie według zasad religii katolickiej i doktryny Kościoła Katolickiego zabieg przerwania ciąży jest równoznaczny z zabiciem człowieka. I z tych względów nie można odmówić katolikom prawa do nazywania aborcji zabójstwem. Natomiast dla kogoś, kto takich wartości nie wyznaje i nie kieruje się takimi zasadami, stwierdzenie, że poprzez aborcję (dopuszczoną w pewnych warunkach przepisami prawa) dokonuje się zabójstwa, jest niezgodne z prawdą i krzywdzące. (…) Obowiązujące w naszym kraju prawodawstwo dopuszcza w określonych przypadkach możliwość przerwania ciąży, a każda kobieta, z której sumieniem nie stoi to w sprzeczności, może z tego prawa skorzystać. Kierowanie wobec takich osób zarzutu dokonania lub usiłowania dokonania zabójstwa może naruszać ich dobra osobiste.”
I tak sąd popada w mej opinii w sprzeczność, bo najpierw mówi, że stosuje kryteria obiektywne (a właściwie: intersubiektywne, tzn. kieruje się reakcją opinii publicznej, tzw. przeciętnego odbiorcy), a nie subiektywnym przekonaniem jakiejś osoby czy środowiska. Potem jednak stwierdza, że kierowanie zarzutu wobec osoby ze środowiska ludzi, którzy w sumieniu godzą się na aborcję, może naruszać jej dobra osobiste. Sąd używa w tym rozumowaniu dwóch kryteriów: pierwsze to opinia środowiska (które to kryterium sąd sam na wstępie deprecjonuje). Drugie to kierowanie zarzutu pod adresem konkretnej osoby. Z tym kryterium trudno się zgodzić, bo jeśli by je przyjąć, to w ogóle nie byłaby możliwa żadna krytyka konkretnej osoby. Można by np. ogólnie stwierdzić, że ktoś, kto ukradł komuś torebkę, jest złodziejem. Ale już nie wolno byłoby stwierdzić, że Kowalski, który ukradł Malinowskiej torebkę, jest złodziejem.
Trzy nogi pana i jego psa
Nie przekonuje mnie także odwołanie się sądu do tzw. przeciętnego odbiorcy. W wielu innych sprawach taka konstrukcja zapewne jest możliwa. Ale akurat w sprawie aborcji nie da jej stworzyć. Dlaczego? Dlatego, że opinie na temat aborcji są skrajnie różne, silnie spolaryzowane. Sąd chyba o tym wie, skoro pisze, że sprawa Alicji Tysiąc „budziła wielkie emocje i dyskurs społeczny” (można zapewne przyjąć bez sporu, że nie tylko jej sprawa, ale kwestia aborcji w ogóle). Są tacy, którzy uważają aborcję za zbrodnię i tacy, dla których jest ona prawem człowieka. W tej sytuacji szukanie jakiejś postawy przeciętnej uważam za równie sensowne, jak stwierdzenie, że pies i jego pan mają przeciętnie trzy nogi.
Co wolno krytykować?
Sąd twierdzi, że „czym innym jest bowiem ogólne wyrażanie w publicznej dyskusji na temat dopuszczalności aborcji, a czymś zdecydowanie innym kierowanie wobec konkretnej osoby zarzutu zabójstwa, kiedy nie ma ku temu żadnych podstaw ustawowych (podkr. – jdud), kiedy osoba ta próbuje skorzystać z możliwości, jakie daje je obowiązujące prawo.”
Po pierwsze, wbrew obiegowej opinii, wcale nie jest oczywiste, że dokonanie aborcji przestaje być bezprawne, jeśli zajdzie jedna z trzech znanych przesłanek ustawowych (ciąża z przestępstwa, zagrożenie dla zdrowia lub życia matki, dziecko jest prawdopodobnie ciężko chore lub niepełnosprawne). Prof. Andrzej Zoll, którego autorytet w sprawach prawa karnego jest trudny do podważenia, uważa, że gdy zachodzą wspomniane przesłanki aborcja nie przestaje być bezprawna, a jedynie zaczyna być niekaralna. Może więc można mówić w takich wypadkach o zabójstwie?
Po drugie, jeśli nawet ktoś uważa, że nie można tak mówić, to aborcja jest jednak celowym spowodowaniem śmierci niewinnego człowieka. Jeśli więc nie w sensie prawnym, to w sensie potocznym aborcja jest zabójstwem. Pytanie tylko, czy od publicysty (np. Terlikowskiego) należy bezwzględnie wymagać wypowiadania się językiem ustaw. Dla mnie byłoby to coś w rodzaju wymagania od kanarka, by śpiewał tylko po francusku. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić „Gościa Niedzielnego” czy „Polityki” pisanej językiem „Dziennika Ustaw”.
I po trzecie: czy publicyście wolno krytykować tylko to, co jest niezgodne z ustawami? Np. samo upicie się alkoholem nie jest jeszcze zabronione prawem. Czy to znaczy, że takiego czynu nie wolno krytykować? Otóż jestem przekonany, że wolno krytykować to, co legalne, a jednak niemoralne.
Pozostaje jeszcze jedna
kluczowa kwestia:
Czy Terlikowskiemu wolno było powiedzieć, że Alicji Tysiąc uniemożliwiono zabicie własnego dziecka? Sąd, odpowiadając na to pytanie, uważa za słuszne odwołanie się do wydanego w sprawie Tysiąc wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Porusza w ten sposób kwestię: Czym zajmował się trybunał? Odmową wykonania aborcji czy tylko kwestiami polskiej procedury dla osób, którym lekarze odmówili wykonania aborcji?
Po pierwsze, chcę najpierw zwrócić uwagę, jak relacjonuje tę kwestię na swojej stronie internetowej niewątpliwie przychylna Alicji Tysiąc Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Pisze: „Skarga (Alicji Tysiąc) dotyczyła naruszenia prawa do poszanowania życia prywatnego poprzez nieuzasadnioną odmowę wykonania zabiegu przerwania ciąży z powodów medycznych.”
Po drugie, muszę przyznać, że nie widzę żadnych racji prawnych, stojących za generalnym stanowiskiem ETPC wobec aborcji. Trybunał rutynowo osądza prawo państw pod kątem jego zgodności z prawami człowieka i ma władzę nakazania zmiany tego prawa, by taką zgodność przywrócić. Ale jakoś nie podejmuje się osądzenia przepisów, pozwalających na zabicie dzieci nienarodzonych. Oficjalnie (wyrok w sprawie Vo przeciw Francji) nazywa się to marginesem swobody decyzji państw w uznawaniu, od kiedy zaczyna się życie, a co za tym idzie - kiedy rozpoczyna się jego prawna ochrona, czyli - patrząc na to z drugiej strony - czy i kiedy dopuszczalna jest aborcja. Powodem przyznania tego (baaaardzo szerokiego) marginesu w sprawie aborcji był brak wśród krajów uznających trybunał strasburski konsensu w tej kwestii. Tylko: co z tego? Brak konsensu to nie jest kategoria prawna, tylko polityczna. Jeśli chodzi o prawo, to jest Europejska Konwencja Praw Człowieka (EKPC) z prawem do życia - i koniec. To jedyne prawo, któremu podlega trybunał. A jak sprawdzać zgodność prawa państwowego z prawami człowieka, to w całości. Dlaczego wyjmować spod międzynarodowej kontroli tak ważną kwestię, jak prawo do życia tych najmniejszych, najsłabszych? Uważam, że trybunał ma prawo i obowiązek skorzystania ze swej jurysdykcji w jedyny logiczny sposób: skoro w EKPC jest zapisane prawo człowieka do życia, to powinien zakazać aborcji. Jeśli generalnie nie wolno byłoby zabijać dzieci nienarodzonych, to kwestie związanych z aborcją procedur odwoławczych byłyby bezprzedmiotowe.
Jeśli dobrze rozumiem, to podobnie myśli Tomasz Terlikowski. Odnoszę wrażenie, że jest dla niego oczywiste, iż skoro ETPC nie zakazuje generalnie aborcji, to zakłada, że istnieje - a przynajmniej: może istnieć - jakieś „prawo do aborcji”, a Alicja Tysiąc z tego skorzystała. Jeśli takie jest rozumowanie Terlikowskiego, to ja nie widzę w nim błędu i uważam, że publicysta ma prawo krytykować postępowanie i trybunału, i Alicji Tysiąc.
Jarosław Dudała