Co to właściwie znaczy, że Chrystus jest królem?
24.11.2013 09:18 GOSC.PL
Ostatnia niedziela roku kościelnego obchodzona jest jako uroczystość Jezus Chrystusa Króla Wszechświata. Słowo „król” w naszych demokratycznych czasach nie brzmi poważnie. Kojarzy się albo z bajką, albo z władzą niedemokratyczną, czyli według współczesnej mentalności – władzą z definicji opresyjną. Kto dziś pamięta, że bywali w historii dobrzy królowie, rządzący sprawniej i uczciwiej niż dzisiejsze demokratycznie wybrane parlamenty i wyłonione z nich rządy? Co więc naprawdę znaczy tytuł „króla” w odniesieniu do Chrystusa?
Chrystus głosił królestwo Boże, czyli nawoływał do uznania władzy Boga. Królestwo Boga to wspólnota tych, którzy poddają się panowaniu Boga, uznają Jego władzę nad swoim życiem, nad swoimi wyborami. Można zapytać: skoro Bóg jest Bogiem, to znaczy, że panuje nad nami niezależnie od naszych decyzji, więc nie musi się wcale nas pytać o zdanie – o to, czy tego chcemy czy nie. No właśnie, to pytanie dotyka sedna problemu. To znaczy stylu, w jaki panuje Bóg. Istoty Jego władzy.
Bóg nie chce narzucać nam swojego panowania. Choć ma władzę absolutną, chce być przez nas wybrany. Nie zależy mu na większości, ale chodzi mu o to, by „zagłosował” na Niego każdy z nas. Aby ten wybór się dokonał, przyszedł na ziemię jako jeden z nas, urodzony w prowincjonalnej Palestynie, w ubogiej rodzinie, ostentacyjnie trzymający się blisko grzesznego plebsu. Przyszedł, aby służyć. Chce zapanować nad nami nie „od góry”, ale – o ile tak można powiedzieć – „od dołu”. Jednym z najbardziej wstrząsających „królewskich” gestów Jezusa było umywanie nóg. To obraz Boga, który wyrzeka się siły, potęgi, przymusu. Tak, chce władać nad nami, ale przez miłość. Jak wielka jest władza miłości! To ona uzdalnia człowieka do największych czynów, uruchamia ogromne pokłady dobra. Kiedy kogoś kocham, zrobię dla niego wszystko. I nikt mi tego nie każe, nikt mnie do tego nie zmusza. To wszystko dzieje się w wolności. Bóg-Miłość objawiony w Chrystusie zrobił, robi i zrobi dla mnie wszystko! W Chrystusie dał nam siebie, do końca, do ostatniej kropli krwi. „Poprzez agonię, poprzez wyniszczenie, poprzez obraz skrajnej słabości, hańby i nędzy przemawia moc: to jest moc miłości »aż do końca«” (Jan Paweł II, Wawel 1987).
W uroczystość Chrystusa Króla czytamy ewangelię o ukrzyżowaniu Chrystusa. To zaproszenie do intronizacji Ukrzyżowanego Króla w moim sercu, czyli oddania na niego głosu. Jego tronem jest krzyż, więc trzeba zacząć od poddania Jezusowi całego mroku mojego serca. Podać Mu nogi do obmycia, czyli cały mój brud, wstyd, słabość, pożądanie, grzech. Zgodzić się, by mnie oczyścił, przyjąć dar przebaczenia. Zapłakać jak Piotr po zdradzie, zdetronizować własną pychę. Posadzić Go na tronie mojego krzyża – czyli tego, co jest dla mnie osobiście ciężarem nie do uniesienia (choroba, starość, nałóg, kryzys powołania).
Ten wewnętrzny akt intronizacji jest pierwszy. Ale to za mało. Uroczystość Chrystusa Króla zwraca też uwagę na to, że ci, którzy stali się poddanymi tego Króla, tworzą nowy, piękniejszy, lepszy świat – bardziej Boży i dlatego bardziej ludzki. Ludzie Króla nie wstydzą się krzyża, ale wznoszą go wysoko jak sztandar. Budują nie tylko prywatne, ale i publiczne życie (zawodowe, społeczne) na prawdzie i miłości, przyniesionej przez Chrystusa. Kto uznał Chrystusa za króla, ten naśladuje jego królewski styl sprawowania władzy. Nie zasiada w gronie szyderców, ale staje po stronie wyszydzanych. Każde powołanie, zawód, misję traktuje jako służbę. Królowanie Chrystusa musi mieć swój wymiar społeczny. Jego „poddani” muszą być gotowi na dawanie świadectwa prawdzie, na czynienie kolejnych uczniów, także na rozmowę z Piłatami i szyderstwa „Wysokich rad”. Muszą być gotowi dać siebie do końca.
ks. Tomasz Jaklewicz