Ugandyjski watażka Joseph Kony, jeden z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie, chce się poddać - twierdzi prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej.
"Kony chce wyjść z lasu" - obwieścił w tym tygodniu przedstawicielom ONZ Michel Djotodia, samozwańczy prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej, który wiosną dokonał przewrotu i przejął władzę w tym jednym z najbiedniejszych i najbardziej zacofanych krajów świata. "Chce się poddać, ale żąda gwarancji bezpieczeństwa" - dodał.
Djotodia powiedział przedstawicielowi ONZ Abou Moussie, że rozmawiał z przez telefon Konym, który wraz z 7 tys. partyzantów, kobiet i dzieci przebywa w rejonie miasteczka Nzako na południowym wschodzie kraju, przy granicy z Południowym Sudanem i Demokratyczną Republiką Konga.
52-letni Joseph Kony, przywódca zbrojnej sekty Bożej Armii Oporu składającej się niemal w komplecie z porywanych po wsiach dzieci, przymuszanych w buszu do partyzantki, walczy od końca lat 80. Najpierw w północnej Ugandzie, gdzie wywołał rebelię w imieniu rodaków z ludu Acholi, narzekającego na prześladowania ze strony rządu w Kampali. W ciągu ostatnich kilkunastu lat, ścigany przez ugandyjskie wojsko, wyniósł się do Sudanu, stamtąd do Konga, a w końcu do Republiki Środkowoafrykańskiej.
Szacuje się, że od końca lat 80. w wyniku partyzanckiej wojny Bożej Armii Oporu zginęło w Ugandzie ok. 100 tys. ludzi. Drugie tyle dzieci zostało uprowadzonych i zmuszonych w buszu do przyłączenia się do partyzantki. Aby porywanym dzieciom odciąć drogę ucieczki, rebelianci zmuszali je do mordowania najbliższych krewnych, przyjaciół, sąsiadów.
Partyzancka wojna i pacyfikacja przez ugandyjskie wojsko północnej Ugandy sprawiła, że ponad 2,5 mln tamtejszych mieszkańców straciło dach nad głową.
Kilka tysięcy zabitych i pół miliona uchodźców to krwawy bilans wojennych poczynań Kony'ego na południu Sudanu, w Kongu i Republice Środkowoafrykańskiej.
W 2005 r. Międzynarodowy Trybunał Karny z Hagi oskarżył go o wojenne zbrodnie i rozesłał za nim listy gończe. Za jego głowę USA wyznaczyły nagrodę w wysokości 5 mln dolarów.
Obławę na Kony'ego ogłosiła Unia Afrykańska, posyłając w pościg za nim 5 tys. żołnierzy z Ugandy, Konga i Południowego Sudanu. Amerykański prezydent Barack Obama podesłał im jeszcze na pomoc setkę komandosów z USA. Ale trwające trzeci rok międzynarodowe polowanie na Kony'ego w dżunglach, sawannach i bagnach w sercu Afryki nie przyniosło powodzenia. "To nawet nie szukanie igły w stogu siana - przyznał jeden z amerykańskich komandosów. - To szukanie igły w trzech stogach siana".
Amerykanie twierdzą, że gdyby dowodził większym oddziałem, wytropiliby go już dawno. Ale na obczyźnie kilkutysięczna niegdyś armia partyzancka Kony'ego stopniała do 200-250 ludzi, umykających pogoni na ogromnym, za to trudno dostępnym terytorium.
W czerwcu jedna z organizacji dobroczynnych twierdziła, że Kony ukrywa się w Kongu, gdzie w parku narodowym Garamba kłusuje na słonie. Latem partyzanci z Bożej Armii Oporu grabili i wycinali w pień wioski w Południowym Sudanie.
Przedstawiciele ONZ, Unii Afrykańskiej i USA podejrzewają, że rozgłaszając, że chce się poddać, Kony próbuje jedynie zgubić pogoń i pod osłoną rozejmu przekraść się z resztkami wojska na północny wschód Republiki Środkowoafrykańskiej, na pogranicze z Darfurem, gdzie mógłby liczyć na pomoc sprzyjającego mu przez lata sudańskiego wojska. "Nieraz już tak robił, żeby wyrwać się z potrzasku" - nie wierzą przedstawiciele władz USA, a Uganda i ONZ podzielają ten sceptycyzm. "Nie można mu ufać" - twierdzą wojskowi z Ugandy.
Ostatnim razem widziano wszak Kony'ego w 2008 r., gdy z kongijskich kryjówek zapewniał, że chce się poddać, ale zamiast podpisać rozejm, w ostatniej chwili wycofał się z rozmów, a w międzyczasie przerzucił oddziały do Republiki Środkowoafrykańskiej.
Ale sytuacja ściganego Kony'ego stale się pogarsza. Wytracił ludzi, nie ma dawnych sponsorów, tak słaby jak dziś nie był jeszcze nigdy. Kongijski rząd wraz z ONZ zabrał się poważnie za zwalczanie partyzanckich armii, grasujących na wschodzie i nad równikiem. Na bezpieczną kryjówkę nie może już liczyć nawet w Republice Środkowoafrykańskiej, która po wiosennym puczu coraz bardziej pogrąża się w chaosie i bezprawiu i w każdej chwili któryś z miejscowych watażków może skusić się na 5 mln dolarów nagrody za głowę Ugandyjczyka. Według przedstawicieli ONZ Kony bardzo podupadł ostatnio na zdrowiu, a już na początku roku dezerterzy z jego armii twierdzili, że cierpi na ciężką paranoję.
Środkowoafrykański prezydent Djotodia twierdzi, że Kony prosił go o żywność i lekarstwa dla jego ludzi. Djotodia kazał mu wysłać 20 worków z kassawą i maniokiem. Wysłannik ONZ Abou Moussa przestrzegł go, by więcej tego nie robił. "Jeśli Kony chce jeść, niech wyjdzie z lasu i niech się podda" - zalecił.