Najpierw niemieccy związkowcy rozpędzili pociąg do stacji „płaca minimalna”. Teraz zaciągają hamulec bezpieczeństwa.
19.11.2013 11:24 GOSC.PL
Minęły już prawie dwa miesiące od wyborów parlamentarnych RFN, a Niemcy nie mają nowego rządu. Nic w tym dziwnego – rozmowy między chadekami a socjaldemokratami są trudne, ale powoli kształtuje się konsensus w wielu kwestiach. O tym, że Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna, Unia Chrześcijańsko-Społeczna i Socjaldemokratyczna Partia Niemiec poważnie myślą o wspólnych rządach przez kolejne cztery lata świadczy choćby to, że już zgodzili się na wprowadzenie ustawowej płacy minimalnej.
Niemiecki system ustalania płac jest bardzo ciekawy i szkoda, że nie stanowi wzoru dla Polski. Obecnie o tym, jak wysokie są płace w poszczególnych sektorach i przedsiębiorstwach, decydują wspólnie związki zawodowe i związki pracodawców (lub, w poszczególnych zakładach – sami pracodawcy), ustalając warunki układów zbiorowych. W efekcie w niektórych branżach bez wpływu państwa ukształtowała się płaca minimalna – i to nierzadko wyższa, niż proponowane przez CDU, CSU i SPD 8,50 euro za godzinę. Obecnie umowy zbiorowe obejmują 20 mln pracujących Niemców.
Związki zawodowe od lat proponują wprowadzenie federalnej płacy minimalnej twierdząc, że pomoże to przede wszystkim tym pracownikom tych branż lub przedsiębiorstw, w których nie ma umów zbiorowych. Chadecy, ale przede wszystkim współrządzący (jeszcze) z nimi liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) zdecydowanie sprzeciwiali się wprowadzeniu ustawowej płacy minimalnej, stwierdzając, że z jednej strony oznaczać to będzie ingerencję w swobodę zawierania umów, z drugiej zmniejszenie konkurencyjności niemieckiej gospodarki oraz wzrost bezrobocia. No ale teraz FDP znalazła się poza Bundestagiem, a Angela Merkel nigdy nie należała do fundamentalnych zwolenników liberalizmu gospodarczego. A za coś trzeba kupić poparcie socjaldemokratów, zwłaszcza że za płacą minimalną są obie potencjalne partie opozycyjne – Zieloni oraz postkomunistyczna Lewica.
Co ciekawe, ci, którzy wypuścili dżina z butelki, teraz zaczynają tonować swoje żądania. Mowa tu o związkach zawodowych, a konkretnie o IG Metall, największym związku zawodowym nie tylko w RFN, ale i na całym świecie, stowarzyszającym ponad 2 mln pracowników m.in. przemysłu metalowego i tekstylnego w Niemczech. Armin Schild, kierujący Regionem Środkowym związku, zarazem członek zarządu SPD i przedstawiciel partii w grupie roboczej „Praca i Sprawy Społeczne” ustalającej szczegóły umowy koalicyjnej stwierdził w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, że państwowa komisja, która w przyszłości będzie ustalała waloryzację płacy minimalnej, nie powinna mieć zbyt dużych kompetencji. W ogóle najlepiej by było, gdyby zalecenia dotyczące płacy minimalnej ustalała raz na cztery lata.
Skąd nagła zmiana retoryki działacza związkowego? IG Metall jako potężna organizacja, działająca w dobrze prosperujących sektorach, potrafiła w przeszłości wywalczyć dla swoich członków (i nie tylko – niemieckie prawo nakazuje objęcie warunkami umów zbiorowych wszystkich pracowników, także tych nie zrzeszonych w związkach) bardzo korzystne płace. Wprowadzenie w Niemczech odgórnej płacy minimalnej oznaczać będzie zmniejszenie wpływu związków zawodowych na ustalanie warunków pracy, może też w przyszłości utrudnić negocjacje na temat podwyżek płac.
Do tej pory system umów zbiorowych funkcjonował dobrze, choć oczywiście nie bezbłędnie. Postulat płacy minimalnej okazuje się być w rękach niemieckich związkowców mieczem obosiecznym.
Stefan Sękowski